I wstaliśmy. Szybka toaleta, ubranie i gotowi... Wychodzimy! Zapomnieliśmy jednak, że... nasze komórki nie były przestawione na portugalski czas. Więc według tego czasu mamy... 5.00 rano. A mieliśmy wstać o 6.00. Godzina snu mniej. Nic to - chwilę jeszcze poczekalismy w mieszkaniu u J. i poszliśmy do Pastelerii na kawę i ciastko.
Potem dostarliśmy do dworca Santa Apolonia. Stamtąd mieliśmy pociąg do Porto. Usiedlismy na pierwszym wolnym siedzeniu. Jednak potem okazało się, że ktoś miał na nie rezerwację. Okazało się, że na naszym bilecie kupowanym w bankomacie widnieją rezerwacje siedzień. Udaliśmy się zatem na właściwe miejsca. Podróż była nieco męcząca ze względu na niewiele miejsca na nogi, małą dziewczynkę obok nas, której nikt nie pilnował i wyczyniała co chciała (łącznie w wrzaskami), klimatyzację odkręconą maksymalnie, przez co było strasznie zimno.
Pociąg nieco się spóźnił. Na Dworcu Porto Campanha byliśmy jakieś 20 minut później. Złapaliśmy pociąg na dworzec Porto Sao Bento, aby było bliżej do centrum. Stamtąd wyszliśmy do centrum, przespacerowaliśmy sie uliczkami do rzeki Douro. Tam ujrzeliśmy przed sobą Caves - czyli miejsca, gdzie produkuje się wino Porto.
Przeszliśmy przez most Dom Luis I dołem i udaliśmy się do Calem, ale tam wejście było dopiero za 1,5 godziny. Zatem poszlismy do Sandeman. Wejście było za jakieś 15 minut. Zwiedzanie było połączone z opowieścią o tym jak się robi Porto. W pewnym momenci zatrzymywany jest proces fermentacji poprzez dodanie alkoholu. Wtedy cukier nie zamienia sie już na alkohol - tylko pozostaje nienaruszony, a Porto jest słodkie i jednocześnie mocne (w końcu dodawany jest alkohol). Po zwiedzaniu mielismy mozliwość spróbowania białego i czerwonego Porto. Było pyszne. A ja zastanawiałem się z jakiej Cavas mam Porto w domu. Po powrocie okazało się, że z... Sandemana. :)
Po zwiedzeniu Sandemana zjedliśmy sałatkę i ruszyliśmy na górę mostu spowrotem do Porto - miasta.