Następnego dnia bez problemu zdążyliśmy na lotnisko. Okazało się, że aby wylecieć z Ekwadoru trzeba zapłacić podatek wylotowy w wysokoći 42 USD/osobę!!! Uznaliśmy, że to straszne zdzierstwo, ale przynajmniej mają na to przepisy i dostalismy zaświadczenie, że faktycznie wpłacilismy te pieniądze. Pamiętam jak w Kambodży chcieli od nas 50 USD bez żadnego pokwitowania.
Już przed bramką G. został poproszony aby wziąć swój paszport i udać się ze strażą lotniska w celu sprawdzenia bagażu. No tak - myślę - czyżby ktoś nam coś dorzucił? Jakis narkotyk? Przecież dobrze pilnowalismy swoich bagaży. Co się stało? A jeśli coś znajdą - nawet nie dowiem się co się stało...
Całe szczęście po około 20 minutach G. wrócił i opowiedział jak wyglądała kontrola bagażu. Po pierwsze był to nie jego plecak, a mój. Przy odprawie wszystkie plecaki poszły na jego nazwisko. Po drugie brygada antyterrorystyczna wyciągała i nakłuwała po kolei wszystkie produkty, w których mogły być narkotyki. Po trzecie rozwalili mój plecak całkowicie. G. nie pakował go już dkoładnie, tylko wrzucił wszystko i zawiązał, aby nic nie wypadło.
Wpuszczono nas do samolotu... w końcu.