Okazało się, że autobus do Zumbahua odjeżdża dopiero za 30 minut. Więc jednak zdecydowaliśmy się jechać taksówką. Po negocjacjach stanęło na 70 dolarach za kurs do Quilotoa Loop i potem jeszcze do Chugchilan oraz powrót do Latacunga.
Kierowca wyglądał na cwaniaka, a okazał się całkiem, całkiem. Po drodze zatrzymywaliśmy się gdzie tylko chcieliśmy zrobić jakiekolwiek zdjęcia. Z resztą nie dziwne, bo za taką cenę...
Po drodze były widoki zapierające dech w piersiach - wysokie góry, kaktusy, lamy, indianki w kapeluszach. Po 2 godzinach dotarliśmy do krateru.
Jezior ma kolor turkusowy, otoczone górami, Całość wygląda jak z bajki - z resztą sami oceńcie (na zdjęciu poniżej). Spędziliśmy przy jeziorze kilka godzin (zdjęcia na górze, zeszliśmy też w dół - do jeziora).
Potem pojechaliśmy dalej - do Chugchilan. Podczas jazdy widoki znów przepiękne, jednak tym razem zatrzymywaliśmy się rzadziej, droga nie była już asfaltowa, często jechaliśmy na krawędzi przepaści. Więc nieco przerażeni większość drogi milczeliśmy.
W Chugchilan kupiliśmy Empanadas i postanowiliśmy wracać, tym bardziej, że samo miasto nie proponuje dużo atrakcji. Potem uznaliśmy, że chyba nie warto było przeprawiać się do Chugchilan.
Wracając do Latacunga dogadaliśmy się z kierowcą, że zawiezie nas do hotelu, my weźmiemy plecaki i podrzuci nas na dworzec autobusowy (jest trochę oddalony od centrum miasta). Na dworcu od razu złapaliśmy autobus do Ambato...