Rano poszliśmy na śniadanie, odebraliśmy pranie, spakowaliśmy się i złapalismy tuktuka na lotnisko. Wszystko zgodnie z planem. Szkoda nam opuszczać Laos.
Tym razem lot Lao Airlines - bilet kupowany jeszcze w Hanoi. W ogóle muszę powiedzieć, że kolorystyka Lao Airlines bardzo mi się podoba (na zdjęciu poniżej). Lot przyjemny, bez kłopotów. Obsługa w samolocie również bardzo sympatyczna - podobnie jak w Vietnam Airlines. Nie pamiętam co z jedzeniem - ale chyba nie narzekałem. Lecieliśmy tak naprawdę do Siem Reap - ale mieliśmy międzylądowanie w Pakse. Nawet nie musieliśmy opuszczać samolotu, więc prawie nie zauważyliśmy, kiedy znów wzbił się w powietrze... Kontynuowaliśmy lot Lao Airlines. Podobnie jak poprzednio - bez problemów i niespodzianek. Wylądowaliśmy w Siem Reap. Lotnisko wyglądało na bardzo nowoczesne. Celnicy zrobili nam zdjęcia i wpuścili na teren Kambodży. Wymieniamy nieco pieniędzy na Riele.
Na lotnisku było sporo naganiaczy - więc ignorując ich poszlismy nieco dalej. Chwile nam zeszło złapanie tuktuka, ale udało sie. Za 2 USD chłopak przewiozł nas z lotniska do hotelu, a potem zaraz do jedenj ze świątyń Angkoru - na zachód Słońca.
Wspinaliśmy się tak szybko jak mogliśmy, by zdążyć na zachód. Na szczycie - tłum ludzi. Ale zachód nad Angkorem i dżunglą robi wrażenie. W drodze powrotnej robimy kilka fotek podświetlonemu Angkor Wat. Troche trudno jest nam ustawić aparat - więc zdjęcia wychodzą takie sobie (poniżej). Potem wracamy do Siem Reap i umawiamy się z kierowcą tuktuka na następny dzień. Potem idziemy coś zjeść. Jest duzo drożej niż w Wietnamie czy Laosie. Tu za 2 obiady płacimy 17 USD (w Laosie było to 6 USD). Płaci się właściwie w USD, Riele prawie nie są w użyciu. Wracamy przez nocny targ - nie jest już tak fajny jak w Luang Prabang, ale udaje nam się coś kupić.
Wracamy do hotelu - tam komary. W ciągu 2 godzin zabijamy ze 30 komarów, pryskamy się Mugga i kładziemy się do łóżka. Następnego dnia wstajemy o 5.00 (o zgrozo!), any zdążyć na 6.00 na wschód Słońca do Angkor Watu.