Rano z całą grupą ruszamy do metra. Okazuje się, że na noc zamknięta jest jedna z ulic, która prowadzi do stacji metra. Musimy na szybko kombinować jak obejść to zamknięcie. Jakoś się nam udaje.
Po dotarciu na dworzec kolejowy okazuje się, że trudno znaleźć wejście do niego. Jakoś się nam udaje (na dworzec mają wstęp tylko osoby posiadające bilet, bilety są sprawdzane przy wejściu, a podróżni prześwietlani, warto zarezerwować sobie trochę czasu na te procedury).
W końcu jedziemy pociągiem. Mam wrażenie, że to najwolniejszy pociąg jakim jechałem w życiu. Jakoś nam się udaje dotrzeć na miejsce (nie warto kupować nic do jedzenia - w każdym pociągu można zjeść całkiem smacznie i tanio).
W Datongu szukamy naszego hotelu: Datong Rongcheng Xiangfu Express. Okazuje się, że znajduje się on po drugiej stronie torów, a przejścia nie ma. Trzeba nadkładać duży kawałek, by tam dotrzeć. Z trudem nam się udaje.
Potem ruszamy z powrotem na dworzec, by załatwić transport na następny dzień (do wiszącego klasztoru i grot Yungang). Okazuje się, że jest jednak podziemne przejście pod torami, które znacznie skraca całą drogę. Dogadujemy kierowcę i mały busik na następny dzień w punkcie informacji turystycznej (tylko jedna Chinka mówi cokolwiek po angielsku), kiedy okazuje się, że kierowca jest chory i nie pojedzie. Jakoś nam się udaje umówić innego kierowcę w innym miejscu (wskazanym jako biuro podróży, jednak nikt z turystów nie może się tego domyślić, bo nie ma tam żadnego szyldu w normalnym języku).
Resztę dnia spędzamy na jedzeniu pierogów, pampuchów i racuchów, które naprawdę smakują wyśmienicie. Przynajmniej tyle.