Jadąc zatrzymujemy się na chwilę przy twierdzy Ananuri - robimy kilka zdjęć, bo wygląda pięknie. Przyjeżdżamy do niewielkiej osady, znajdujemy "kwaterę prywatną" i chodzimy po mieście patrząc na wspaniałe góry wokół. Zaczyna padać deszcz. Umawiamy się z kierowcą łazika, że zawiezie nas do klasztoru Tsminda Sameba. Z trudem wjeżdżamy na górę. Zaczyna się prawdziwa ulewa. Siedzimy przy piecyku wewnątrz i zupełnie nam się nie chce wychodzić na zewnątrz. Powrót mamy trudny, bo buksujemy w koleinach. Błoto po kolana! Współczujemy mijanym piechurom. Może latem jest to wspaniałe przeżycie, ale w paskudną pogodę lepiej nie ryzykować. Wracamy do Kazbegi i lądujemy w fajnej garkuchni: dania typowo gruzińskie w przystępnych cenach.
Wracamy na kwaterę i padamy z nóg. Kładziemy się na krótką drzemkę, bo noc była przecież nieprzespana. Kiedy się po godzinie budzimy - niebo jest wreszcie zupełnie bezchmurne. Robimy jeszcze kilka zdjęć bez chmur i około 18.00 kładziemy się spać. Na dobre.