Łapiemy busika do Sarandy. Miało być 45 minut, a skończyło się na prawie dwóch godzinach. Jedziemy przez góry, mijamy słynne "zielone oko", ale niestety nie możemy się przy nim zatrzymać. Odnajdujemy nasz hostel i dostajemy od razu pokój. Zostawiamy manele i wskakujemy do autobusu do Butrintu. Same ruiny robią dość skromne wrażenie, zwłaszcza w zestawieniu z ceną biletu, no ale niech tam. Okazuje się, że najwspanialsze znalezisko, to mozaika podłogowa (zachowana w stanie absolutnie kompletnym) w Baptysterium. Jest tam, a jakże, tyle, że przykryta gruba warstwą żwiru. Dla zabezpieczenia. Szkoda wielka, że nie ma środków na jej całoroczne wyeksponowanie. Wystarczyłoby pleksi po którym się chodzi.
Obok wejścia na teren wykopalisk - przystań promowa. Przeprawa do Grecji. Prom wygląda jak ten z Panien z Wilka. Zabiera 4 auta, a i tak ma się wrażenie, że o 4 za dużo.