Po śniadaniu idziemy na miejsce zwane umownie "dworcem autobusowym". Znaleźć go nie jest łatwo, ale udaje nam się złapać autobus do Gjirokastru. Miało być nieco mniej, ale skończyło się na 6 godzinach (123 km). Drogi raczej kiepskie, nawet w rozumieniu polskim. Najgorszy odcinek za Tepeleną - droga w budowie. Gjirokaster podnosi nas od razu na duchu. Wspinamy się do starego miasta po śliskiej, kamiennej nawierzchni. Nasz hotelik - cudo! Trochę jak w Murzasichlu. Czystość absolutna plus. Mamy balkon i widok na starą zabudowę miasta. Bierzemy aparaty i wyruszamy na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Znajdujemy dwa stoliki przy małej uliczce i rozpoczynamy ucztę. Zamawiamy piwo oraz to, to, to, to i tamto. Okazuje się, że mamy dobry gust, a tutejsza kuchnia jest po prostu pyszna. Słońce nieco słabnie. Włazimy na zamek, włóczymy się po zaułkach. Wszędzie koty, winogrona o spadające figi. Żyć nie umierać. Fajnie tu.