Przylatujemy do Tirany tuż przed północą. Na lotnisku czeka na nas umówiony człowiek z naszego hostelu. Na nasze kurtuazyjne stwierdzenie, że przykro nam, iż musiał zarywać noc przez nas odpowiedział, że on zawsze zarywa noce, a poza tym nie ma problemu, bo "Tirana i tak nigdy nie śpi". Trochę to nas ubawiło, zwłaszcza, że widzieliśmy z okna auta jak wygląda centrum miasta. Porównać go z NYC nijak nie można. :-) Kierowca wprawdzie nie zawozi nas tam, gdzie mieliśmy rezerwację (czyli do brata, bo ten wylosował Zieloną Kartę i właśnie wyjechał do Stanów), ale do hostelu prowadzonego przez ojca. Tak czy inaczej pokoje zrobione na bogato. Styl romski. Ale czyściutko. Padamy z nóg. Mamy tylko 6 godzin snu przed sobą.