Po skromnym (bo więziennym) śniadaniu łapiemy pociąg do Quebec Ville. Odprawa kolejowa jak lotnicza. Nadawanie bagażu, gate numer taki a taki, hostessy... Nie ma łatwo. Nawet ślepy, głuchy i chromy może wygodnie i bezpiecznie zjechać całą Kanadę. Zarówno pociągiem jak i autobusem. Da się żyć. W Quebec mamy hotel wielkości dziupli. Za to po raz kolejny wielce stylowy. Wprawdzie łazienka i toaleta się w nim nie zmieściła, ale do obu przybytków mamy klucze. Tylko my!!! Lux. Poza tym hotel znajduje się w samym centrum starego ville i jest superowo. Idziemy do marketu na zakupy jedzeniowe, oglądamy nocną wersję Chateau Frontegnac, najbardziej obfotografowanego hotelu świata i powoli idziemy do hotelu.Wszystkie sklepy czynne mimo, że jest już po 20.00. Po drodze przykuwa naszą uwagę całoroczny sklep z ozdobami bożonarodzeniowymi. Wsiąkamy. Wprawdzie nic nie kupujemy, ale asortyment rzuca na kolana. Nie ma to jak Noel we wrześniu. No i fajnie, że wokół słychać tylko francuski. Pardon! Quebecois! :-)