To była jedna z najgorszych nocy. Niestety rozłożyliśmy się na nierównym terenie i w nocy G. ma zawroty głowy i nudności. Denga? Malaria? Śpiączka afrykańska? Wstajemy kiedy świta. Całe szczęście G. dochodzi do siebie i możemy jechać. Ruszamy przed 7.00.
Niestety nie ma migracji - pewnie wszystkie gnu i zebry siedzą sobie jeszcze w kenijskim Masai Mara. Szkoda, bo miałem nadzieję, że jednak zobaczymy wielkie migracje. Jeździmy i szukamy zwierząt. Widzimy lwy. Najpierw z daleka, ale potem podchodzą coraz bliżej nas. Lew chce ewidentnie przejść na drugą stronę drogi, na której stoi nasz samochód. Lew chce nas ominąć, jednak nasz przewodnik rusza samochodem, tak by uniemożliwić lwu przejście przez drogę. W pewnym momencie lew się zatrzymuje i spogląda na nas. Wygląda jakby chciał skoczyć! Strach! Chowamy się do samochodu. Potem jeszcze widzimy hieny i sporo zebr, pawianów i... lwów. Jakoś ich tu dużo. :)
Wracamy na kemping. tuż przy nim pasą się... zebry. Zjadamy brunch i wyjeżdżamy. Po 4 godzinach koszmarnej drogi z wybojami docieramy do Ngorongoro. Rozbijamy namiot. Po placu buszuje słoń. Pije wodę ze zbiornika do łazienki. Nikt, prócz turystów, się temu nie dziwi. W łazience jest ciepła woda - nareszcie! Są też podrabiani Masaje - nie tacy jak po drodze. Kończą mi się baterie do aparatu - ale mamy problem z ich załadowaniem - wszystkie gniazdka są zajęte. Każdy ładuje telefony, baterie lub laptopy. W końcu udaje mi się znaleźć odpowiednie miejsce.
Decydujemy, że chyba zrobimy dodatkowy dzień safari z buszmenami - plemieniem Hadzabe. Po kolacji dzwoni do nas David z biura Lasi Tours i mówi, że ostatni dzień będzie kosztował więcej - 180 USD od osoby, bo musi wysłać jeszcze jednego kierowcę. Skandal! Niech spada! Wkurzeni rezygnujemy z odwiedzin Hadzabe! Mówimy też Davidowi, że opiszemy to w przewodnikach i w tanzańskim Ministerstwie Turystyki. Zatem jutro Ngorongoro i wracamy do Arushy!