Po śniadaniu uznaliśmy, że jedziemy jednak z Lasi Tours. I na targ bydła i na safari. Poszliśmy do biura i zapłaciliśmy za wycieczkę na targ i 600 USD za safari. Potem spacerujemy na starą część Arushy, idziemy na kawę w Africafe z Muffinem. Tuż obok jest biuro Precision Air. Robimy więc rezerwację na lot z Arushy na Zanzibar na poniedziałek - 11 października. Bilety kosztują 175 USD. Jeśli wrócimy w sobotę wieczorem z safari - to w niedzielę pochodzimy po bazarach. Ponoć najlepsze pamiątki są właśnie w Arushy.
Wracamy do Lasi. Z przewodnikiem jedziemy dala-dala do Ngaramtoni. Przewodnik rzyga - chyba zabalował poprzedniego wieczoru. Docieramy do targu bydła - wśród tumanów pyłu (niczym z cementu). Jest bardzo kolorowo, a zoom w aparacie pomaga. Wrażenie jest niesamowite! Niektórzy Masajowie chcą od nas pieniądze nawet za robienie zdjęcia ich krowom. Potem, z kumplem przewodnika, idziemy jeszcze na targ rozmaitości. Tam widzimy kobietę trzymającą na głowie całą "furę" bananów. Niestety, kiedy nasze aparaty są gotowe do zdjęcia - kobiety już nie ma. ;(
Wracamy dala-dala do Arushy. Jest strasznie zapakowany (25 osób). Przewodnik dostał od nas Mefacit i No-Spę - by mu się polepszyło. Jednak po powrocie znów rzygał. Dajemy mu 5 USD napiwku.
Góra Meru się powoli odsłania - nie jest to Kilimanjaro - ale lepsza Meru niż nic. U Rastamanów kupujemy bransoletki z flagą Tanzanii i szukamy internetu. Potem odwiedzamy African Queen i znów warzywa z ryżem i piwem. Pycha! Wracamy do hotelu i pakujemy plecaki tak - by na safari wziąć tylko jeden. Drugi zostawimy w biurze Lasi.