Wjazd do parku to kolejne 10 USD za samochód. Najpierw udaliśmy się w kierunku Mesa Arch. To kolejne miejsce, które zrobiło na nas ogromne wrażenie. Za łukiem widać kanion z pięknymi czerwonymi skałami. Niestety ludzie (turyści Australijscy) wchodzili na łuk - co prawdopodobnie wcale mu nie pomaga, a raczej szkodzi. To było dość przykre. Ale łuk - fantastyczny i prócz wspomnianych turystów - nie było prawie nikogo.
Potem pojechaliśmy do Upheaval Dome. I tu czuliśmy na początku pewne rozczarowanie - krater jest ponoć bardzo ważny pod względem geologicznym, ale silny wiatr i sam widok miał nas skutecznie zniechęcić. Jednak nie daliśmy się i postanowiliśmy pospacerować wokół krateru. Nie jest to oczywiście takie proste, zatem nie zrobiliśmy pełnego kółka. Zrobiliśmy jakieś pół drogi i uznaliśmy, że wystarczy... Pojechaliśmy na południe do Grand View Point.
I tu ponownie zachwyt. Jeszcze nie widzieliśmy Wielkiego Kanionu, ale ten wyglądał fantastycznie - w tle czerwone skały, potem płaszczyzna pokryta białym piaskiem, w której widać kolejny kanion i brązowo-czerwone skały. Polecam!
Łącznie zwiedzanie Canyonlands zajęło nam kilka godzin - więc była najwyższa pora by wracać. Postanowiliśmy zatrzymać się na kolację w Moab i pojechaliśmy dalej na południe - w kierunku Blanding.
Dla zainteresowanych mapa Canyonlands:
http://www.nps.gov/cany/planyourvisit/upload/tripmap.pdf