Lot do Grand Junction nieco się opóźnił. Samolot okazał się być liliputem - z jednej strony był tylko jeden rząd siedzeń, a z drugiej dwa rzędy. Znów podano tylko napoje. Lecieliśmy około 2 godzin. Pilot poinformował nas, że w Grand Junction jest około 7 stopni Celsjusza (oczywiście podawał Fahrenheity, ale ja szybko sobie przeliczyłem).
Pod nami roztaczały się przepiękne widoki - ośnieżone góry San Juan. Jednak informacja o temperaturze nieco nas przeraziła. Z ciepłych ubrań mieliśmy jedynie polary. Choć to i tak nieźle, bo zastanawialiśmy się by ich w ogóle nie brać.
Po wylądowaniu odebraliśmy bagaże i znaleźliśmy Budget - wypożyczalnię samochodów, w której mieliśmy zarezerwowany tzw. 4WD (Four Wheel Drive) - czyli wóz terenowy z napędem na 4 koła. Dostaliśmy Forda Expedition. Super!
Ruszyliśmy jak najprędzej w stronę Arches National Park. W końcu jeszcze dziś mamy zwiedzić "łuki".