Baalbek, czyli miasto boga Baala (fenickiego władcy świata) leży w jednej z najżyźniejszych regionów Bliskiego Wschodu - Dolinie Bekaa. I to widać. Widać jadąc minibusem - przy ulicy sprzedają ogromne kiście winogron, pomarańcze, granaty i inne owoce. W trakcie podróży rozmawialiśmy chwile z libańską studentką. Powiedziała nam, że Libańczycy nie traktują Hezbollahu jako organizacji terrorystycznej. Są dla nich prawie jak Policja u nas. Nie pisałem Wam, ale Baalbek to także główna siedziba Hezbollahu. Jadąc tam kilkakrotnie mijaliśmy patrole wojskowe. Całe szczęście nie było niebezpiecznie.
Kiedy dotarliśmy do Baalbek - bez problemu znaleźliśmy hotel - tym razem polecany w LP. I drogi. Zapłaciliśmy 30 USD. Chwilę potem poszliśmy zwiedzać ruiny. Ruiny miasta Heliopolis. Wejście na teren ruin kosztowało chyba 15.000 LL, czyli około 10 USD. Pierwszy krok i zaskoczyło mnie względnie mało ludzi. Całe ruiny można zwiedzać dowolnie wyznaczoną trasą. Co jest jeszcze fajne - nie zajmują one ogromnego terenu - więc dosyć trudno się tu zmęczyć.
Heliopolis musiało kiedyś zachwycać. Nawet teraz wygląda to niesamowicie. Sześć zachowanych kolumn ze świątyni Jowisza (grecki Zeus) jest chyba wizytówką Baalbek. I faktycznie robią one wrażenie - są ogromne i dostojne.Wcześniej było tych kolumn dziewięć. Szkoda tylko, że pod koniec XVIII wieku Baalbek nawiedziło trzęsienie ziemi. Trzy z nich się zawaliły. Sama świątynia była ukończona w okoli 60 roku n.e.
Kolejnym zabytkiem, który zwraca uwagę jest świątynia Bachusa (grecki Dionizos - bóg urodzaju i winorośli), ukończona nieco później, bo w 150 roku n.e. Ale jest to najlepiej zachowana świątynia Heliopolis. Zachowała się prawie cała kolumnada tej świątyni.
Na terenie ruin spędziliśmy kilka ładnych godzin. Potem obejrzeliśmy jeszcze sarkofagi w muzeum na terenie ruin i zwiedziliśmy muzeum tuż przy wyjściu. Pochodziliśmy jeszcze trochę po mieście i uznaliśmy, że najwyższa pora coś zjeść.
Znaleźliśmy knajpę, która wyglądała na przyjemną i tanią. Niestety popełniliśmy ogromny błąd. Nie zapytaliśmy ile co kosztuje, tylko weszliśmy tam i zamówiliśmy, trochę tego, i tego i tego... A byliśmy naprawdę strasznie głodni. Oczywiście zaraz na stolę pojawiła się pita, humus, pasta jogurtowa, marynowane ogórki, papryki, sałatka z pomidorów, smażone bakłażany oraz cały smażony kurczak. Najedliśmy się naprawdę do syta. Byliśmy wręcz objedzeni. Przyszła pora zapłacić... Pan zażyczył sobie... 44.000 LL, czyli prawie 30 USD. Zapłaciliśmy, ale uznaliśmy, że musiał nas nieźle orżnąć.
Wracając dowiedzieliśmy się w jaki sposób i gdzie szukać minibusów do Bejrutu następnego dnia, znaleźliśmy też knajpę z sziszą i herbatką. Posiedzieliśmy tam chwilę i wróciliśmy do Hotelu.
Jeśli chcesz otrzymać pocztówkę z mojej kolejnej podróży -
przekaż 10 zł na podróż i wyślij swój adres (jako prywatna wiadomość).