Rano poszedłem po sniadanie. :) Znalazłem cukiernię, gdzie sprzedający nie mówił ani słowa po angielsku, natomiast jego kolega - wyglądający nieco jak dresiarz - namówił mnie na słodkie śniadanie w stylu arabskim. Było to ciasto (taka jakby kruszonka) polana sosem podobnym do syropu klonowego. Mniam...
Potem złapalismy minibusa do Bejrutu. Jechaliśmy tam chyba około 2 godzin. W Bejrucie widać było mnóstwo zburzonych budynków, z dziurami po kulach. Straszne. Jeszcze 6-7 lat temu trwała tam wojna. A teraz? Teraz wszędzie rozlepione plakaty z... Beyonce. Bedzie tam koncertować. Więc mimo konfliktów koncertują tu największe gwiazdy popu. Pozazdrościć.
W Bejrucie nie zatrzymaliśmy się nawet na chwilę - kiedy już się tam znależliśmy zaczęły się straszne korki. Kierowca minibusa "złapał w biegu" taksówkę, która miała nas zawieżć na dworzec autobusowy Charles Helou. Taksówkarz "zabrał nas w biegu" i znalazł (także "w biegu") autobus, który jechał do Trypolisu. Kierowca autobusu "zgarnął nas w biegu" i w ten sposób jechaliśmy na północ Libanu.
Jeśli chcesz otrzymać pocztówkę z mojej kolejnej podróży -
przekaż 10 zł na podróż i wyślij swój adres (jako prywatna wiadomość).