Po śniadaniu wyruszyliśmy na Cmentarz Łyczakowski - za 1 hrywnę tramwajem nr 7 (prawie do końca trasy). Tramwaj był potwornie rozklekotany, pamiętał jeszcze czasy Franciszka Józefa - cesarza Austro-Węgier. Warto zwrócić uwagę, że pierwsze w Polsce elektryczne tramwaje (i elektryczne oświetlenie ulic) były właśnie we Lwowie.
Przy wejściu na Cmentarz widać było, że jesteśmy turystami - mieliśmy aparaty, a nie znicze. Więc od razu poproszono nas o zapłacenie za wejście na Cmentarz - 10 hrywien.
Pochodziliśmy trochę i obfotografowaliśmy najpiękniejsze groby na Cmentarzu. Była tam i Zapolska i Konopnicka i Grotger i Banach i wielu, wielu innych. Strasznie miło widzieć, że na grobach są jeszcze polskie napisy. Jednak sporo polskich grobów było zdewastowanych (wykute lub porysowane zdjęcia). Widać, że ktoś to zrobił celowo. Zastanawiam się do tej pory - czy było to w czasach ZSRR czy już w wolnej Ukrainie?
Tuż za Cmentarzem znajduje się Cmentarz Orląt Lwowskich. Tam spotkaliśmy 2 Polki z samolotu - matka i córka. Trochę z nimi porozmawialiśmy - bardzo ciepłe i sympatyczne osoby. Poradziły nam, by na obiad pójść do Pani Stefy (Prospiekt Swabody 10) - były tam wczoraj, najadły się płacąc tylko około 100 hrywien za 2 osoby (dla przypomnienia my zapłaciliśmy 72 hrywny za 2 kawy i 2 ciastka). Powiedziały też, że dziś wybierają się na "warieniki" (pierożki) na Pl. Katedralny 3. Wszystkie te knajpy miały w swoim przewodniku. Sprawdziliśmy, że żadna z nich nie figurowała ani w przewodniku Lonely Planet, ani w Bezdrożach. To plus.
Potem pochodziliśmy jeszcze trochę po Cmentarzu i wróciliśmy do centrum. Postanowiliśmy, że coś przegryziemy - poszliśmy na pl. Katedralny do knajpy z pierożkami. Okazało się, że są tam już nasze towarzyszki, z którymi rozmawialiśmy na Cmentarzu Łyczakowskim. Zamówiliśmy porcję pierogów - były pyszne i tanie. Niestety obsługa była fatalna...
Potem skierowaliśmy się trasą wyznaczoną przez przewodnik Bezdroży - za Hotelem Żorż do kawiarni Szkockiej. Z tego co czytałem - w kawiarni tej przed wojną spotkali się wybitni naukowcy (najczęściej matematycy) i zadawali sobie matematyczne zagadki. Wiele z nich zostało rozwiązanych dopiero w latach 60-tych i 70-tych XX wieku. Wśród nich był m.in. Stefan Banach (w Warszawie, przy ulicy nazwanej jego nazwiskiem mieści się Szpital, a w niedalekiej odległości także Wydział Matematyki, Informatyki i Mechaniki UW, nie wspominając już o słynnej przestrzeni Banacha). Niestety dziś budynek kawiarni jest w opłakanym stanie - na parterze ma siedzibę bank, a góra to ruina.
Poszliśmy dalej - do ulicy Drahomanowej i tam (tuż przy Cytadeli) w prawo miała odchodzić ulica Grabowskiego. Niestety okazało się, że przewodnik źle zaznaczył trasę - ulica Grabowskiego znajduję się z drugiej strony Cytadeli. Przeszliśmy więc Cytadelę naokoło i dotarliśmy do starej kamienicy, gdzie przy wejściu były przepiękne figurki. Niestety bez rąk - bo te odpadły. Skierowaliśmy się w kierunku wzgórz Wuleckich, gdzie Niemcy rozstrzelali polskich profesorów wyższych uczelni Lwowa w lipcu 1941 roku. Niestety nie mogliśmy znaleźć żadnego pomnika upamiętniającego to wydarzenie (ponoć gdzieś tam jest). W okolicy wzgórz Wuleckich znajduje się sporo przedwojennych domów, w których mieszkała inteligencja. Są naprawdę piękne, przypominają warszawską Saską Kępę.
Schodząc ze wzgórz weszliśmy jeszcze do domu w którym pomieszkiwał Piłsudski, zobaczyliśmy starą zajezdnię tramwajową oraz przerażająco piękny gmach Gestapo i NKWD, mijając Ossolineum, ulicą Kopernika podeszliśmy pod Pałac Potockich. Tam weszliśmy na chwile do kawiarenki i wypiliśmy Cappucino. Spacerowaliśmy jeszcze po mieście podziwiając przepiękne secesyjne kamienice, które popadały w ruinę.
Potem uznaliśmy, że jesteśmy już na tyle zmęczeni i głodni, że najwyższa pora skierować się do Pyzatej Chaty. Tam za około 50 hrywien za osobę zjedliśmy obiad (dwudaniowy) i wypiliśmy piwo.
Potem wróciliśmy na kwaterę inna drogą - aby sprawdzić gdzie niedaleko nas ma przystanek trolejbus nr 9 na lotnisko. Okazało się, że faktycznie jest to bardzo blisko - tuż za kościołem Św. Elżbiety. Wróciliśmy zatem do domu, mijając jedyną niezburzoną synagogę przy ulicy Braci Michałowskich i poszliśmy spać.