Ostatni dzień w Damaszku zaplanowaliśmy bardzo szczegółowo. Pobudka o 7.30 aby zjeść coś i ruszyć na stare miasto w poszukiwaniu damasceńskich domów, których nie udało się nam zobaczyć wcześniej. Tym razem mieliśmy szczęście. Wyglądały naprawdę wspaniale, chociaż myślę, że gdybyśmy je obejrzeli na początku wyprawy - bylibyśmy bardziej nimi zauroczeni. A teraz - widzieliśmy już domy damasceńskie w Aleppo.
Potem ruszyliśmy pieszo do Muzeum Narodowego w Damaszku (wstęp 150 SYP - 3 USD). I muszę powiedzieć, że naprawdę warto je zobaczyć. Po pierwsze brama samego muzeum - przeniesiona z zamku (nie pamiętam nazwy) na pustyni. Gdyby nie "te przenosiny" prawdopodobnie nic nie zostałoby z tej bramy. Potem szereg ciekawych eksponatów - pismo klinowe z Ugaritu, czy rzeźby Palmyrskie. Muzeum to jest dużo lepiej utrzymane w porządku niż muzeum w Aleppo. Jeden z pracowników otworzył nam nawet odcinek, który był zamknięty dla zwiedzających, ale szubko z tego zrezygnowaliśmy zauważając, że chce za to dodatkowe pieniądze.
Potem wróciliśmy do hotelu, zjedliśmy coś i zamówiliśmy taksówkę na lotnisko. Tym razem kosztowała nas 800 SYP (16 USD). Po dotarciu na lotnisko nieco wepchaliśmy się do odprawy. Zapłaciliśmy podatek wylotowy (zdzierstwo - 1500 SYP/osobę czyli po 30 USD na głowę) i znaleźliśmy się w strefie wolnocłowej. Tak okazało się, że wszystko jest strasznie, strasznie, strasznie drogie. Około 3-4 razy drożej niż na mieście. Więc nic nie kupowaliśmy. Dopiero potem odkryliśmy, że "normalny" wolnocłowy jest na wyższym piętrze. Poszliśmy tam i kupiliśmy za jakieś 12 USD dwa libańskie wina z doliny Bekka. Sprzedawca zapakował je nam i udaliśmy się do samolotu.
Jeśli chcesz otrzymać pocztówkę z mojej kolejnej podróży -
przekaż 10 zł na podróż i wyślij swój adres (jako prywatna wiadomość).