Noc nie nalezała do przyjemnych. Najbardziej bolało, że łózka były o około pół metra za krótkie. Nie można było się wygodnie wyciągnąć i koniec końców często się budziliśmy i trudno było ponownie zasnąć... W końcu nadszedł ranek i wstaliśmy.
Pierwszy dzień w Damaszku zaczęlismy od zwiedzania... meczetu Umajadów. Nic oryginalnego, nie? :) A jednak zachwyca. Zachwyca posadzka, zachwycają mozaiki, zachwycają tłumy turystów i miejscowych, zachwyca klimat miejsca, zachwyca potęga, zachwyca historia...
Ale po kolei... Najpierw szukaliśmy jakiegoś biura informacji turystycznej - aby dowiedziec się w jaki sposób i z jakiego dworca można wyjechać z Damaszku. Szukając biura znależliśmy najbardziej oblegane Hotele w Damaszku (Al-Rabie i Al-Haramain). Ale ceny w tych hotelach przekraczały 1200 SYPów. Znaleźliśmy też niedaleko inny hotel - Saal, gdzie cena noclegu to 1200 SYP, co było już do zaakceptowania. Tym bardziej, że miał piękne patio. Postanowiliśmy, że wrócimy tu może pod koniec naszej podróży - tuż przed odlotem. Znależliśmy biuro informacji turystycznej, dostaliśmy od miłej pani mapę Damaszku z zaznaczonymi dworcami autobusowymi. I udaliśmy się na zwiedzanie...
Bilety wstępu do Meczetu kupiliśmy za 50 SYP/osobę (równowartość 1 USD). Bilet wstępu upoważnia również do odwiedzenia Mauzoleum Saladina, co też uczyniliśmy. Właściwie mauzoleum nie robi jakiegoś kolosalnego wrażenia, tym bardziej, że w okolicy trwa remont. Saladin - średniowieczny władca terenu ciągnącego się od Sudanu po Syrię, Pólwysep Arabski i Turcję. W 1187 zdobył Jerozolimę, co spowodowało trzecią krucjatę krzyżowców. Można powiedzieć, że dla nas to barbarzyńca, dla muzułmanów - bohater.
Więc potem nadeszła ta chwila... Meczet. Zbudowany w latach 706-715 (to ponad 200 lat przed Mieszkiem I!!!). Zachował się do tej pory w stanie bardzo dobrym. Dla muzułmanina to święte miejsce (można pokusić się o powiedzenie, że tuż po Mekce), dla nas zabytek. Ale cieszę się ogromnie, że można było tam wejść - niestety nie wszystkie meczety są otwarte dla zwiedzających. Nam udało sie nawet bez sprawdzania biletów. Właśnie z meczetu wychodziła spora wycieczka i nie widziałem nikogo, komu miałbym pokazać bilety. To co przykłuwa uwagę na początku - to mozaika. Nieprawdopodobnie wyślizgana, niekiedy miałem wrażenie, że to woda... Odbijająca postacie i budynki. Naprawdę niesamowite.
Postanowiliśmy usiąść i poobserwować meczet oraz odwiedzających. Efekty obserwacji widać na zdjęciach. Co ciekawe meczet "przeżył" niejedno trzęsienie ziemi i nadal stoi. Niestety większa część mozajek nie doczekała dzisiejszych czasów. Ale te, które pozostały mienią się w słońcu. Przedstawiają bogaty, obfity w owoce kraj. Zapewne taka kiedyś była Syria. Szkoda tylko, że teraz jest za bardzo "czerwona". A ich prezydent patrzy jak wielki brak z każdego miejsca... Ale miało być o meczecie...
Posiedzieliśmy na posadzce może z pół godziny i uznaliśmy, że najwyższy czas, by wejść do środka meczetu (do tej pory byliśmy jedynie na placu przed meczetem). Weszliśmy do środka - holu modlitewnego. Tam po środku znajduje się relikwia Jana Chrzciciela. Więc jest to też "święte miejsce" dla chrześcijan. Tuż przy relikwi był tłum ludzi, ale i ja się tam dopchałem. Generalnie był to sarkofag otoczony różnymi ozdobami. Co ciekawe w meczecie oddzielne miejsce jest wydzielone dla kobiet, a oddzielne dla mężczyzn. Wydaje się, że miejsca dla mężczyzn jest znacznie więcej.
Potem jeszcze posiedzieliśmy i posłuchaliśmy śpiewu muezinów. Są to kapłani, którzy wzywają wiernych do modlitwy. Robią to za pomocą śpiewu. Miałem ciarki na rękach, kiedy ich usłyszałem. Poczułem się jakbym znalazł się w jakiejś bajce czy basni (z 1000 i jednej nocy).
Po meczecie udaliśmy sie krętymi uliczkami Suku do Pałacu Azem Palace - to dawny damasceński dom. Jak się później okazało - każdy taki dom miał dziedziniec z fontanną po środku, z drzewami cytrusowymi i innymi krzewami ozdobnymi. Nie pogardziłbym takim mieszkaniem. :)
Następnie spacerowaliśmy po starym mieście - według marszruty z przewodnika Lonely Planet. Poszliśmy na herbatkę do kajpy za meczetem, potem do dzielnicy chrześcijańskiej, potem chcieliśmy jeszcze zwiedzić inne damasceńskie domy, ale jakoś nie mogliśmy ich znależć. Poza tym były już zamknięte. :( Postanowiliśmy, że może ostatniego dnia - tuż przed wylotem jeszcze spróbujemy ich poszukać.
Potem wychodząc z bramy suku złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy na wzgórze Qassioun. Zapłaciliśmy chyba 200 SYP za to, że kierowca poczeka na wzgórzu na nas. Ze wzgórza rozciągał się wspaniały widok na całe miasto. Była godzina 17.45 - więc słońce powoli zachodziło i robiło się coraz ciemniej. Minarety (wieże) meczetów zapalały się na zielono. I tak robił się taki zielony las minaretów. Jednak najlepszy moment zacząl się kiedy muezini zaczęli swoje śpiewy. Ze wszystkich meczetów niósł się ich głos. Na wzgórzu tworzyło to trochę kakofonię dźwięku, ale dźwięku podobnego, można rzec jednolitego. Uczucie zapierające dech w piersiach.
Wróciliśmy do hotelu, zjedliśmy kolację i udaliśmy się do hammamu. Tam wybraliśmy opcję full - sauna, peeling i masaż. Niestety okazało się, że nie działa jacuzzi. :( Po wszystkich zabiegach wzięliśmy jeszcze herbatkę.
Po powrocie do hotelu zastanawialiśmy się gdzie jutro pojedziemy. Opcji było sporo - Palmyra, Aleppo, Homs (a stamtąd do Baalbek lub Krak Des Chevialers), jednak zwyciężyła opcja Baalbek - ale drogą do Bejrutu.
Położylismy się spać - jednak tej nocy złączyliśmy łózka i ich szerokość była większa niż długość. Więc spaliśmy w poprzek. I było już dużo wygodniej.
Jeśli chcesz otrzymać pocztówkę z mojej kolejnej podróży -
przekaż 10 zł na podróż i wyślij swój adres (jako prywatna wiadomość).