Przyszedł czas pozegnać się z Phu Quoc. Lot Vietnam Airlines rezerwowany był jeszcze w Hanoi. Właściwie był to lot z Phu Quoc do Sajgonu, jednak z przesiadką w Rach Gia. Lot podobny do tego na Phu Quoc. Śmigłowiec, orzeszki i woda. Trwał około 30 minut. Jednak teraz zwróciłem większą uwage na widok za oknem - doskonale widoczny był cały Phu Quoc. Niestety nie zrobiłem żadnego zdjęcia.
Wysiedliśmy z jednego śmigłowca na lotnisko w Rach Gia. Tam pani z obsługi naziemnej podarowała nam nowe kart pokładowe i czekaliśmy około 30 minut na lot do Sajgonu. Sam lot - podobny. Śmigłowiec i orzeszki. Wysiedlismy na lotnisku, znależliśmy autobus do centrum, potem znaleźliśmy hotel w "plecakowej dzielnicy".
Najpierw jemy obiad, a następnie znajdujemy biuro Vietnam Airlines by kupić bilety z HCMC do Danangu, a potem z Hue do Hanoi. Powoli trzeba udawać się w kierunku północy Wietnamu.
Spacerujemy po mieście - oglądamy operę, pocztę główną, luksusowe sklepy, Pałac zjednoczenia, meczet wśród wieżowców, świątynia hinduska z pieknym gopuramem... Miasto ma bardzo wielkomiejską atmosferę. Znajdujemy polski akcent - szkołę imienia Marii Curie Składowskiej, następnie targ, na którym biegają szczury. Nie zraża nas to i kupujemy kawę (pycha!), herbatę i targujemy łyżki. Bezskutecznie.
Odpoczywamy w parku i rozmawiamy tam ze studentami, którzy zagadują obcokrajowców, aby trenować angielski. Mówią nam, że ich nauczycielka strasznie źle wymawia słowa po angielsku i wolą nabyć praktyki w parku. Zaczynamy rozmawiac z dwoma, a po chwili zjawiaja się następni. Kiedy kończymy rozmowę przy nas jest już grupka około 20 studentów.
Po kolacji idziemy jeszcze na wieczorny targ - kupujemy zegarki i okulary przeciwsłoneczne. Wracamy skonani do hotelu. Aranżujemy jeszcze wycieczkę do Delty Mekongu...