Geoblog.pl    ciekawy    Podróże    Ekwador    Dłuuuga droga do Indian Shuar
Zwiń mapę
2009
18
mar

Dłuuuga droga do Indian Shuar

 
Ekwador
Ekwador, Rio Macuma
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11707 km
 
Autobus wiózł nas jakieś 2 godziny z 40-minutowym postojem w jakiejś mieścinie. Ponoć na śniadanie. Jak wyglądało to miejsce widać na pierwszych zdjęciach...

Kolejne pokazują kolejne przygody...

Około 12.00 przyjechaliśmy nad rzekę. Wszyscy wysiedli z autobusu. Kierowca powiedział, że dalej nie jedzie. Delfin poinformował nas, że jakieś 6 miesięcy przedtem była straszna ulewa i rzeką (Rio Makuma) płynęły całe drzewa i zerwały most na drugą stronę. Od tamtej pory trwają prace budowlane - jednak mostu jeszcze nie ma, a cel naszej podróży jest po drugiej stronie.

Delfin nas "pocieszył", gdyż właśnie trwała też konstrukcja wagonika, który przewiezie nas na drugi brzeg. Nie ma czego się obawiać. Jednak ja byłem już trochę poddenerwowany...

Poczekaliśmy chyba około godziny i wagonik został zamontowany - więc można było przedostać się na drugą stronę. Tam kolejne 30 minut czekania na Pickupa i jedziemy dalej. Jako, że po drodze od 6 miesięcy nie kursują autobusy - ta jest coraz bardziej zaniedbana - jakieś ogromne kamienie, których nikt nie usunął, błoto, nasypy z gliny itd. W pewnym momencie przejechaliśmy tym pickupem drogą, gdzie 10 cm za nią znajdowała się przepaść. Oczywiście kierowca był prze-szczęśliwy, że udało mu się, i nas wystraszył. Obiecaliśmy sobie, że w drodze powrotnej wysiądziemy przed tym odcinkiem, kierowca pickupem, a my przejdziemy go i wsiądziemy do pickupa po tym odcinku.

W końcu kierowca zatrzymał się i powiedział, że dalej nie może już jechać, bo jest zbyt stromo. Wtedy Delfin powiedział, że to już jest czas aby byśmy założyli gumowce. Byliśmy już nieźle poddenerwowani, bo nie wiedzieliśmy ile jeszcze drogi nas czeka. Tym bardziej, że zaczęło padać.

Podeszliśmy jakieś 500 metrów i Delfin pokazał nam dach budynku do którego zmierzaliśmy. Przebijał sie przez drzewa poniżej nas. W pewnym momencie zaczęliśmy schodzić z drogi małą zabłoconą ścieżką w dół. Bardzo stromo w dół. Ze wszystkim pakunkami było to trochę trudne... Klęliśmy straszliwie kiedy dotarliśmy nad rzekę. Delfin krzyknął i podpłynął do nas Indianin na canoe. Wsiedliśmy i popłynęliśmy na drugą stronę... Byliśmy na miejscu.

Pierwsze moje wrażenie - chce wracać. Kuchnia bez ścian, jedynie dach na palach i ognisko po środku. Sypialnia bez ścian, jedynie dach na palach i hamaki pod nim. Łazienka to deska przełożona przez płynący obok strumyk. Bałem się mojej reakcji jak zobaczę toaletę... Zastanawiałem się co będziemy jeść, jak i gdzie spać, jak się zachowywać... Do twgo Indianie nie mieli w ogóle elektryczności. Miałem co chciałem - środek amazońskiej dżungli.

Okazało się potem, że nie jest AŻ tak tragicznie - Indianie okazali się bardzo mili i sympatyczni. Mogliśmy im robić dowolnie dużo zdjęć. Więc cała rodzina składała się z Taty (to ten, który po nas przypłynął na canoe), mamy oraz dzieci: córka (w wieku około 12 lat), syna (w wieku około 6 lat) i najmłodszego - 2-3 letniego syna. Córka była chyba trochę za duża by się z nami bawić, malec była natomiast za mały i bał się nas. Więc najciekawszy okazał się 6-letni chłopiec. Cały czas się do nas uśmiechał, był strasznie ciekaw co przywieźliśmy, skąd jesteśmy, jak się nazywamy itd. W pewnym momencie wybrałem się do toalety, a on idzie za mną... I po cichu, takim zawstydzonym głosem pyta: Como te llamas? Mój hiszpański jest tylko podstawowy, ale wystarczyło to aby zrozumieć go, odpowiedzieć i zapytać o jego imię. Fabio.

Rozejrzeliśmy się wokół zagrody Indian. Okazało się, ze bardzo blisko rośnie papaya oraz inne owoce, które próbowaliśmy następnego dnia. Okazało się też, że toaleta nie jest najgorsza - jest to dach na palach ogrodzony folią (tak, aby nie było nic widać). Pod dachem są położone deski, a pod nimi wykopany rów. Więc wszystko jak należy. :)

Po chwili odpoczynku i obiedzie przygotowanym przez Delfina (okazało się, że te pakunki, które ciągnęliśmy było to jedzenie dla nas) ruszyliśmy na pierwszą wyprawę do dżungli. Generalnie już po kilku krokach od zagrody Indian Delfin zatrzymał nas i... pokazał węża leżącego sobie na jednym z krzewów (patrz zdjęcia poniżej). Więc na samym początku taaaki okaz... :) Potem nie trafiliśmy na żadne zwierzęta, ale Delfin pokazał nam owoce używane przez Indian do malowania twarzy, nawet nas pomalował. Pokazał też drzewo "płaczące" krwią - jak sie je przekroi leci z niego nie żywica, a sok wyglądający jak krew. Kiedy tym sokiem posmaruje sie skórę - zmienia on barwę na biały i zastyga. Indianie używają tego jako "kremu" na skaleczenia.

Po powrocie do zagrody Indian otrzymaliśmy od nich namiot do spania, zjedliśmy kolacje i wykończeni poszliśmy spać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (23)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
ciekawy
Ciekawy Świata
zwiedził 47% świata (94 państwa)
Zasoby: 1452 wpisy1452 524 komentarze524 17458 zdjęć17458 46 plików multimedialnych46
 
Moje podróżewięcej
12.12.2010 - 21.06.2019
 
 
23.02.2024 - 07.03.2024
 
 
30.04.2022 - 03.05.2022