Okazało się, że w Berlinie tego dnia była Christopher Street Parade. Podobno na ulicach balowało 800 000 ludzi. Wieczorem, po powrocie z Poczdamu, miasto było już całkowicie wysprzątane. Jesteśmy tak zmęczeni, że idziemy tylko po zakupy, gotujemy kolację w kuchni i kładziemy się spać.
W niedzielę po śniadaniu ruszamy do Gemäldegalerie (wejście 10 Euro). Najbardziej podobał nam się chyba Cranach, Van der Veyden, Holbein i Breughel. Cudowne oświetlenie obrazów.
Po zwiedzaniu galerii pijemy piwo i ruszamy do Opery na Unter Der Linden na Fairy Queen Purcella. Po przyjeździe okazuje się, że opera - ze względu na remont gmachu głównego - jest grana w Teatrze Schillera na drugim końcu miasta. Przedstawienie zaczyna się o za 10 minut (o 15.00). O dziwo docieramy na miejsce około 15.20 (więc i tak dość szybko). Wpuszczają nas. Jednak okazuje się, że jest to awangardowa przeróbka Fairy Queen. Generalnie niewiele było tam śpiewu. Mimo, że śpiewali m.in. Bejun Mehta oraz Topi Lehtipuu. Zamiast więc bajkowego świata mieliśmy przed sobą coś z horroru i thrillera z czarnymi wronami i podcinaniem żył. Doczekaliśmy jakoś do końca - jednak strasznie byliśmy zawiedzeni.
Potem mieliśmy już tylko tyle czasu by coś zjeść i jechać na lotnisko. Musieliśmy się tam odprawić na samolot za pomocą komórki ze słabą baterią, bo Air Berlin żądało od nas 15 Euro od osobę za odprawę tradycyjną. Trochę nerwów, ale udało się. Samolot miał wystartować o 21.35, jednak opóźnił się i wyleciał o 22.50.