Z samego rana idziemy na Place des Pecheurs, Place de l'Hotel de Ville oraz Place de la Madeleine, gdzie jesienne bogactwo warzyw i owoców, a także ryb, pieczywa i wędlin może przyprawić i zawrót głowy. No i jeszcze przetwory, przyprawy, kwiaty... Fantazja! Największą uwagę zwracają stosy gigantycznych prawdziwków, o wielkości których w Polsce można by jedynie pomarzyć. Są oczywiście i trufle, bo to przecież teraz jest na nie sezon. Kupujemy nieco prowiantu na drogę, kilka mydeł i lawendy, te ostatnie zostawiamy w hotelu, a potem gnamy na dworzec kolejowy, by złapać pociąg do Marsylii.
Po 40 minutach Marsylia pokazuje nam swoje chmurne oblicze. Wprawdzie nie pada, ale jest już wietrznie i jakoś tak nieprzewidywalnie.
Przedzieramy się przez jakiś arabski targ i docieramy do Vieux Port, który winien być wizytówką miasta, ale jest cały otoczony dwumetrowymi barierkami, nawierzchnia też jest wymieniana, słowem: prace modernizacyjne w pełni. A to za sprawą przyszłorocznego statusu miasta - będzie ona Europejskim Miastem Kultury. No, ale póki co, tej nie widać za bardzo na ulicach. Oglądamy Fort św. Jana, rausz i kościół św. Wiktora. Nam miastem góruje pokraczna Bazylika Notre-Dame. Wnętrze okazuje się znośniejsze, nieco bizantyjskie w formie. Za to widok - 360 stopni! Warto było tu wjechać.
Siedzimy trochę na kawie, chcieliśmy pójść do słynnego Musee de la Mode, ale okazało się, że pod oficjalnym adresem już go nie ma. Musimy jeszcze zjeść tutejszy specjał - pizzę marsylską. I przyznać trzeba, że była absolutnie przepyszna! Czas wracać do Aix.