Skoro w listopadzie miasto nam się bardzo podoba, to co dopiero byłoby dajmy na to w czerwcu albo wrześniu. Bo miesiące wakacyjne raczej muszą być trudne ze względu na zalew turystów. Choć nie wzgardziłbym letnim Festiwalem w Aix. Zaczynamy od Cours Mirabeau, przy którym zresztą mieszkamy. W ogóle to nasz hotel ma za sobą lata swojej świetności, choć była ona wielka - zatrzymał się tu ongi Sam Ludwik XIV. Wokół mnóstwo szykownych restauracji, sklepików z lawendą i mydłami prowansalskimi. Idziemy do Musee Granet, oglądamy ratusz, wiekowe wnętrza wydziałów uniwersyteckich, katedrę św. Zbawiciela, inne kościoły i te podobają nam się najbardziej: otwarte do godzin nocnych, zapyziałe, pachnące kadzidłem... Cały dzień towarzyszy nam przepiękna pogoda, ani jednej chmurki, jemy i pijemy kawę na zewnątrz, by w pełni cieszyć się namiastką letniej aury. Tak mija dzień w mieście Cezanne'a i Zoli.