Korzystając z dobowego biletu ruszamy z rana do Santa Maria delle Grazie, by zobaczyć Ostatnią Wieczerzę. Przed laty po prostu się przechodziło przez refektarz (przed mszą lub po niej), gdzie nad wejściem znajdowało się słynne dzieło. Okazuje się jednak, że piękne czasy bezpowrotnie przeminęły. Bilety łączone ze zwiedzaniem muzeum kościelnego kupuje się wyłącznie w Internecie, z dużym wyprzedzeniem, a za rezerwację dodatkowo się płaci. Dużo ceregieli, a malowidło ponoć rozczarowuje, gdyż jest w bardzo złym stanie. Chociaż jego ostatnia konserwacja trwała pięciokrotnie dłużej niż jego namalowanie - efekt pozostawia wiele do życzenia. Pokrzepieni tym faktem odchodzimy z kwitkiem, mimo, że to już po sezonie turystycznym. Najbliższe dostępne terminy za tydzień. Niewiele myśląc siadamy na murku, otwieramy wyśmienite wino i zajadamy przesłodkie winogrona. Nie ma to jak drobne przyjemności w niedzielę rano!
Korzystając z wybornej pogody jedziemy na Piazza del Duomo. Tym razem nie ma mszy beatyfikacyjnej przez katedrą, nie ma bannerów zakrywających fasadę, nie leje deszcz... Jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani. Wnętrze może nie zachwyca, ale gotyk to gotyk. Idziemy na pizzę, potem na gellati w Corso Vittorio Emanuele. Siedzimy przed La Scalą. Słońce nas rozleniwia. Nie spodziewamy się, że za tydzień zasypie nas śnieg w kraju... Szybka kawa i ledwo łapiemy pociąg do Malpensy.