Zamysł jest taki, by dojść do Muzeum Sztuk Pięknych, zwłaszcza, że przeszło ono gruntowny remont i dobudowano zupełnie nowe skrzydło, by lepiej wyeksponować zbiory. Na Copley Square jest poranny bazar, gdzie zaopatrujemy się w przepyszne wypieki, do tego kawa i śniadanie z głowy. Po drodze porządna Newbury Street oraz Boston Symphony Hall (niestety biletów na koncert inaugurujący sezon już nie ma) stajemy przed muzeum. Wstęp nieco kosztowny (25$), ale trudno. W środku bajka. No, ale miasto stać na zakupy dzieł sztuki. Po 5 h ruszamy jeszcze do pobliskiego domu-muzeum Isabelli Steward-Gardner. Na zewnątrz beton, w środku willa wenecka. Zbiory od sasa do lasa, ale za to najwyższej próby. Nic dziwnego, że w tatach 90. dokonano tu złodziejskiego napadu i ukradziono m.in. Vermeera, Degasa, Maneta i Rembrandta. Ale i bez nich zbiory zapierają dech w piersiach. Późnym popołudniem jemy lunch w tex-mex. Dowlekamy się do domu spędzając nieco czasu w najstarszym parku miejskim The Commons. Na szczęście to już rzut beretem od domu.