Pobudka i poranny wyjazd Greyhoundem do Bostonu. W uszach mamy przestrogę amerykańskiego przyjaciela: w Greyhoundach mordują!
W Stanach tylko wariaci jeżdżą autobusami dalekobieżnymi! I turyści znad Wisły. Autobus pełen. Postój tylko na granicy. Płacimy podatek wjazdowy (6 USD) i bezproblemowo wjeżdżamy do Nowej Anglii. Po kolejnych sześciu godzinach wjeżdżamy do Bostonu. Nocą też miasto robi wrażenie. Pozytywne. Jest jakoś tak krystalicznie czysto. Po półgodzinie marszu docieramy do domu znajomych na historycznym Beacon Hill. Wita nas przesympatyczna opiekunka do dzieci. Pochodzi z Wysp Zielonego Przylądka. Dostajemy cudny pokój na pierwszym piętrze. Po dwóch godzinach pojawia się Eve z dziećmi. Dajemy prezenty i idziemy spać.