Tego dnia mieliśmy w planach zwiedzanie Wersalu. Bilety kupiliśmy jeszcze w Polsce przez internet. Najpierw jednak mamy jakieś problemy z dotarciem na miejsce. Akurat naszą przesiadkową stację remontują i jest zupełnie zamknięta, idziemy do następnej, która też jest zamknięta. Idziemy więc do kolejnej i udaje się nam w końcu złapać RER do Wersalu.
Na miejscu okazuje się, że jest tłum ludzi, którzy tak jak my już mają bilety i chcą wejść do pałacu. Stajemy w tej kolejce na jakieś 1,5 godziny. Wnętrza pałacu są faktycznie piękne, ale wyposażenie właściwie żadne. No, jest łoże w którym zmarł Ludwik XIV, ale całe zakurzone, że o strusich piórach nad nim nie wspomnę. No niestety nie ma nic z tego, co widać było - dajmy na to - na filmie "Le Roi dance". I jeszcze wszędzie jakieś idiotyczne, nowoczesne eksponaty (np. serca z plastikowych widelców i gigantyczne buty a la Lady GaGa z... rondli), które skutecznie psują barokową atmosferę. Właściwie tej atmosfery zupełnie nie ma. Kiedy wychodzimy z pałacu - chcemy jeszcze połazić po ogrodach. Wtedy okazuje się, że dziś wejście jest płatne - 8,5 Euro od osoby. Patrzymy na nie z daleka i zawiedzeni idziemy w kierunku stacji SNCF. Postanawiamy jeszcze nie wracać do Paryża. Kupujemy bilety do Chartres.