O dziwo - taksówkarz jest punktualnie o 4.45 tuż pod hotelem. Droga na lotnisko zabiera nam około 15 minut. Okazuje się, że mamy krótkie międzylądowanie w Bahar Dar, ale o 9.00 jesteśmy już w Lalibeli. Lądujemy. Dookoła góry. Minibusem pokonujemy 35 minut i docieramy do „centrum” miasteczka.
Centrum stanowi de facto jedna „ulica”. Przychodzi po nas nasz przewodnik - Tadeus. Trochę kręci, że dziś po południu nie może, że woli rano, a jutro to w ogóle nie jest mu na rękę, ale przewodników ci w Lalibeli dostatek i w końcu zgadza się, bo wizja kilkuset birrów jest zbyt kusząca. Hotel Asheton, najstarszy i najbardziej obskurny w mieści, jak twierdzi Lonely Planet, okazuje się bardzo przytulnym i czystym miejscem. Mamy dżunglę przed drzwiami i… ciepłą wodę w łazience. Czy to mało na urlopie?
Skuszeni renomą idziemy do Six Olives na lunch. Kurczak masala i pyszne soki, ale cena zupełnie nie z tej ziemi (jak na warunki etiopskie). Pyszne, ale szkoda grosza. O 14.00 wchodzimy do muzeum i pierwszych kościołów (750 birrów za dwa dni, za dwie osoby + 500 birrów dla przewodnika). Nie jest to mało, ale to właściwie ósmy cud świata, więc… Szkoda, że kościoły ogołocone są z wyposażenia a to, co w nich zostało jest w strasznym stanie. To pierwsze należy zrozumieć, bo lepiej trzymać cenne dewocjonalia w muzeum, zwłaszcza po zuchwałej kradzieży siedmiokilowego krzyża ze złota przed kilku latu. No, ale podziwiamy niesamowitą średniowieczną robociznę. Mówi się, że budowle te wykuwali w skale ludzie wespół z aniołami. Teraz aniołów nie widać, za to tu i tam mnisi błogosławią pątników. Największe wrażenie robi na nas oczywiście kościół św. Jerzego. Ponoć św. Jerzy miałza złe królowi Lalibeli, że ten nie poświęcił żadnego z kościołów własnie jemu. Lalibela obiecał, że najpiękniejszy z nich będzie nosił imię św. Jerzego i tak się stało.
Strasznie dużo much. Potrafią uprzykrzyć wszystko. Szkoda, że nie mamy przy sobie naszej „odstraszaczki much” z końskiego włosia z Awassy… Po trzech godzinach mamy dość. Wspinamy się pod górę do „centrum”. Idziemy pić i jeść. Soki jak zwykle wyśmienite. Kupujemy kilka drobiazgów od studentów, którzy zapraszają nas na parzenie kawy nazajutrz. Może pójdziemy. W hotelu czytamy i mamy zamiar nareszcie się wyspać.