Rano jest jeszcze fajniej, bo wiatru prawie nie ma. Idziemy na śniadanie, pakujemy się. Abey, który nie nocował nad jeziorem przyjeżdża o 10.20. Jako że to ostatni nasz wspólny dzień tej wyprawy dajemy mu w prezencie 1000 birrów, żubrówkę i 4 nowe prześcieradła. Bardzo się wzruszył, bo zbiera na własny samochód, by otworzyć swoje biuro podróży. Życzymy mu tego szczerze. Ruszamy do Addis Abeby. Po drodze Abey kupuje worki warzyw i owoców, bo taniej niż w stolicy. Próbujemy truskawek – odmiana sprowadzona z Izraela. Dla mnie jakoś trącą GMO. Spróbować spróbowaliśmy, ale… Kupujemy sobie arbuza na później. Korki coraz większe i czuć, że to już niedaleko.
O 14.00 jesteśmy na miejscu. Znajome uliczki, znajomy hotel. I trochę miło i trochę smutno, że to już koniec przygody z doliną Omo. Logujemy się w hotelu, jemy lunch na mieście i kupujemy kilka paczek kawy do Polski, trochę łazimy po mieście. Wreszcie kupujemy krople do oczu. I tu ciekawostka: w maleńkiej aptece jest 10 farmaceutów! Uwijają się jak muchy w rosole!
Wieczorem zostawiamy duże plecaki na recepcji i załatwiamy taksówkarza na 4.45 nazajutrz, aby zawiózł nas na lotnisko oraz przewodnika w Lalibeli. Już prawie chcemy się kłaść spać kiedy Yemane z Sharyem Tours zaprasza nas na wieczór do knajpy. Chcąc nie chcąc idziemy. Na miejscu spotykamy jeszcze czworo Polaków, którzy wracają z północy kraju i jada na południe. Wymieniamy się spostrzeżeniami i radami, trochę jemy i pijemy, podziwiamy (autentycznie!) tancerkę, której uroda i technika tańca robi na wszystkich niesamowite wrażenie. Wracamy po 23.00 do hotelu. Spać!