Zatrzymujemy się na śniadanie w Butajira. Bierzemy jajecznicę i kawę za 25 birrów. Abey zamawia injerę z tatarem z żołądka wołowego. Injera - to kwaśny placek, który podawany jest z różnymi dodatkami (sosami, mięsem lub jajkiem). Jest to danie narodowe Etiopczyków. Injerę można dostać w każdej knajpie w całej Etiopii. O każdej porze dnia. Ponoć nie je się jej nigdzie indziej na świecie. Abey daje nam ją do spróbowania. Urwałem kawałek i zamiast mięsa nałożyłem tam moje "scrambled egg". Niestety injera mi nie smakuje - czułem chyba tylko jej kwas, nic poza tym. Za to z kulką tatara była bardzo smakowita.
Jedziemy dalej - na lunch (35 birrów) zatrzymujemy się w Sodo . Abey znów je injerę, tym razem z sosem z wołowiną i fasolą. Znów zachęca nas do spróbowania. Tym razem też - bardzo mi smakuje! Myślę, że to głównie dzięki sosowi, który jest aromatyczny i ostry. W ogóle nie czuć kwaśnej injery. Naprawdę pyszne! Przekonuję się do niej coraz bardziej :) W knajpie jest też duża grupa Izraelczyków w średnim wieku zmierzająca na południe. Jedziemy dalej. Mimo że na mapie droga jest oznaczona jako bardzo dobra (kolorem czerwonym), jest cała w dziurach. Przy każdym moście brakuje asfaltu i tworzą się koleiny, rowy. Ogólnie jest kiepska, wręcz FATALNA! Co zatem czeka nas kiedy wjedziemy na inne - podobno jeszcze gorsze drogi?
Docieramy w końcu do Arba Minch. Abey znajduje nam hotel - Bekele Mola. Pokój czysty i całkiem przyjemny. Zostajemy (240 birrów/ pokój 2 osobowy). Abey jedzie do innego hotelu - tańszego. Wychodzimy na spacer i naszym oczom ukazuje się przepiękny widok. Z tarasu hotelowego widać dwa bardzo blisko położone koło siebie jeziora - Abaya i Chamo. Oba leżą w Wielkim Rowie Afrykańskim. Pomiędzy nimi pojawia się cudowna, olbrzymia tęcza. Poniżej jest park narodowy Nechisar. Ale my nie będziemy go zwiedzać - bardziej zależy nam na plemionach. Na kolacje zjadamy pyszne ryby. Zapada powoli mrok. W naszym pokoju tłuczemy komary i zmęczeni (po 11 godzinach w aucie) zasypiamy.