Lecimy dopiero o 17.00. Docieramy na lotnisko i bez problemu dostajemy się do strefy wolnocłowej. Jako, że lecimy do Szwajcarii - możemy kupować alkohol po niższej cenie. :) Kupujemy jakąś mała buteleczkę i kierujemy się do bramki. Okazuje się, że nasz samolot będzie startował z nowo otwartej bramki. Jest czysto i świeżo. Cudownie. Borading przez rękaw. Lecimy jednym z ładniejszych Embraerów we flocie LOTu - malowanie Damy z łasiczką.
Sam lot dość przyjemny - lądujemy w Zurychu około 18.45 i już po chwili wychodzimy z lotniska na stację kolejową. Kupujemy bilety za 6,40 CHF. Uwaga: na tym bilecie można dostać się do centrum Zurychu, ale również pojechać tramwajem czy autobusem. Ważny jest w ciągu 60 minut od kupienia. Do centrum miasta z lotniska jedzie się... 10 minut. Ze szwajcarską dokładnością. Cudo. Jakoś sporo ludzi jedzie w pociągu. Są dość dziwnie poubierani. Prawie jak Lady Gaga.
Wysiadamy, mimo wieczornej godziny panuje straszny upał, znajdujemy nasz hotel - Easyhotel. Był najtańszy, kiedy go rezerwowaliśmy. Okazuje się, że nasza rezerwacja jest ostatnia - hotel jest pełny. Na recepcji dowiadujemy się, że akurat dziś jest Street Parade w Zurychu. Czytamy w przewodniku co to oznacza. Okazuje się, że jest to takie Love Parade. Idziemy do centrum miasta - tam tłumy ludzi i mnóstwo śmieci na ulicach. Jestem w szoku - takiego syfu dawno nie widziałem. Asfalt po prostu klei się do butów, jest mnóstwo butelek plastikowych i szklanych porozrzucanych po całym centrum, a przy okazji tłum ludzi. Łatwo nastąpić na jakąś rozbitą butelkę.
Spacerujemy sobie trochę, ale staramy się raczej unikać tłumu. Potem wieczorem wracamy do hotelu i kładziemy się spać. Następnego dnia zwiedzamy Zurych.