Ten dzień był dokładnym przeciwieństwem poprzedniego: rano pijemy świetną kawę z bułkami (kawa - 25 BHT, bułka - 25 BHT) w knajpie arabskiej. Kawa naprawdę pierwsza klasa. Trochę spacerujemy i około 12.00 ruszamy na słonie. Wszyscy się nieco obawiamy, ale kiedy w końcu wsiadamy na nie - wszystko jest już super. Siedzenia są przytwierdzone do słoni chyba dość mocno - bo wytrzymujemy całe 2 godziny bez upadku. Na początku chodzimy trochę polami, a potem idziemy w kierunku rzeki. Całe szczęście nie chciały nas opryskać wodą. Wiem, że słonie są wykorzystywane w ten sposób przez turystykę, ale z drugiej strony, jeśli nie to - prawdopodobnie zostałyby zabite lub pracowały dużo ciężej. A sama wycieczka? Naprawdę robi wrażenie...
Po słoniach chwilę odpoczywamy w cieniu i kupujemy zdjęcia i filmy od pani, która je nam robiła (400 BHT - nie dało się stargować) i jedziemy do przystani. Poziom wody jest już strasznie niski (pora sucha), ale udaje się nam jeszcze trochę popływać na bambusowych tratwach. Czasami osiadamy na mieliznach - ale Tajom udaje się pchnąć tratwy na głębszą wodę. Towarzyszy nam mały Tajski chłopiec, który kiedy dostrzegł, że uśmiechamy się do niego - zaczyna trochę rozrabiać. Spływ to zupełnie inne doświadczenie niż słonie - ale znów niesamowite.
Potem jedziemy do gorących źródeł (50 BHT za wejście). Wylegujemy się w ciepłym basenie. To jedyny, w którym można wytrzymać. Wracamy do Pai, i idziemy na kolację (300 BHT za 4 osoby): makaron smażony, kurczak w czosnku, zupa kokosowa. Na koniec - naleśniki (30-40 BHT). Wieczorem siedzimy chwilę w ogródku.