Po śniadaniu przyjechał bus i zabrał nas i nasze bagaże do innego minibusa, jadącego do Pai (170 BHT). Cały jest zajęty - my siedzimy oddzielnie. Trudno - ważne, że jedziemy. Po jakiejś godzinie trasa robi się coraz gorsza - ciągłe zakręty, raz w górę, raz w dół. Niestety dziewczyny nie wytrzymują i zwracają zawartość żołądka. :( Te 4 godziny straszliwie się ciągną. W końcu docieramy do Pai. Szybko znajdujemy hotelik z ogrodem (300 BHT za pokój z łazienką za noc) - Jan's Guesthouse. Zostajemy i odpoczywamy.
Potem robimy spacer po miasteczku - nad rzeką i wzdłuż głównej ulicy. Pai okazuje się strasznie turystycznym miasteczkiem. Trochę szkoda, bo tłumy ludzi zagłuszają Tajów, sami Tajowie w Pai są jacyś mało Tajscy. :( Nic to - dziewczyny na pewno potrzebują Aviomarin (kupujemy go w aptece) i nieco odpoczynku. Zjadamy superostrą kolację. Po niej dojadamy słodkimi naleśnikami z bananami i mlekiem kondensowanym, by zmienić nieco smak.
Kupujemy jeszcze wycieczkę na dzień następny - zatem zostajemy tu jeszcze. Wycieczka to 2 godziny na słoniach, spływ bambusową tratwą i kąpiele w gorących basenach (900 BHT os osoby). Wieczorem czytamy, pijemy herbatę i koniaczek.