Po śniadaniu ruszyliśmy na zwiedzanie stolicy Szwecji. Postanowiliśmy zacząć od Gamla Stan - czyli Sztokholmskiej starówki.Niestety zaczął padać gęsty śnieg - zatem nie wyjmowaliśmy aparatów fotograficznych.
Pospacerowaliśmy po starówce. Wygląda trochę jak ta w Warszawie... to wszystko Wazowie... Zobaczyliśmy z Gamli Muzeum Narodowe i postanowiliśmy się tam udać. Tym bardziej, że Lonely Planet pisał, że wstęp jest darmowy. Jak się okazało - muzeum jest już płatne - 120 SEK od osoby (co oznacza około 55 zł). Jako, że mieliśmy przed sobą jeszcze Muzeum Wazy - postanowiliśmy zrezygnować z Narodowego. Następnym razem jak przyjedziemy do Sztokholmu - wtedy zwiedzimy Muzeum Narodowe.
Wstęp do Muzeum Vasy kosztował 120 SEK, ale było warto. Głównym eksponatem muzeum jest statek handlowy, który tuż po wypłynięciu z portu w Sztokholmie zatonął. Było to w XVII wieku. Po 300 latach "wyłowiono" go w latach 60-tych XX wieku i od 1990 roku jest umieszczony w specjalnie przygotowanym do tego muzeum - Vasamuseet. Statek robi ogromne wrażenie. Głownie - właśnie przez jego wielkość. Właściwie w całości jest skonstruowany z oryginalnych części - jedynie niecałe 10% jest dobudowane. Na piętrach wokół statku są różne związane z nim wystawy - najbardziej polecam wnętrze statku oraz akcent polski - jednym z elementów wystroju statku jest wróg-Polak (robiony na Sobieskiego). Ciekawa jest też miniatura statku - jak wyglądał on przed zatonięciem. W tej chwili żaden z elementów nie jest malowany, a w XVII wieku - cały statek był kolorowy, co pokazuje właśnie ta miniatura. Zwiedzamy całe muzeum i idziemy na film dotyczący historii statku. Jesteśmy naprawdę urzeczeni. Vasamuseet jest zdecydowanie warte 120 SEK.
Potem pogoda się znacząco poprawia - zniknęły chmury, wyszło Słońce. Zrobiło się jednocześnie dużo zimniej. Ale można już robić zdjęcia na zewnątrz. Idziemy zatem do skansenu - innej atrakcji Sztokholmu (wstęp 100 SEK). Lonely Planet opisuje to jako jeden z najważniejszych zabytków miasta. Jest to jakby "mała Szwecja" przeniesiona na skrawek terenu. Najciekawszą rzeczą jest fakt, że do każdego domku można wejść. W jednym odbywa się pokaz świątecznego stołu, w innym "dmuchanie" szkła itp. W każdym jest jakaś osoba, która opowiada o tym co się dzieje w danym domu. Całe szczęście po angielsku. W samym sercu skansenu odbywał się świąteczny targ, a tuż przy targu stoi ogromna choinka wokół której tańczą ludzie. Jest też scena, na której zespół śpiewa nieco "przaśne" piosenki. Sam pomysł był fantastyczny - gdyż na prawdę zaczęło się robić strasznie zimno, wiec sami zastanawialiśmy się, czy nie dołączyć do bawiących się Szwedów, by się rozgrzać.
Wracając ze skansenu już strasznie zmarzliśmy. Więc po drodze zahaczyliśmy o dom towarowy NK, by się ogrzać w środku. W samym NK ceny z kosmosu. Zastanawiam się jakie zarobki muszą mieć Skandynawowie, by ich było na to stać. Potem wracając do hotelu zahaczamy jeszcze o supermarket. Jemy obiadokolację i... zastanawiamy się co robić dalej. Jest dopiero 19.00 - więc wychodzimy jeszcze na spacer. Nieco inną drogą dochodzimy ponownie do Gamli, odwiedzamy kilka sklepów z pamiątkami i wracamy do hotelu. Szybki prysznic i spać.