Zniechęceni Simsem postanowiliśmy pojechać na zakupy do Marshalls (pamiętaliśmy go jeszcze z Miami - jako tani sklep, gdzie można znaleźć T-Shirty po 2 USD) do Queens. Metrem zajęło nam to około godziny. znów byliśmy nieco rozczarowani - ceny były dużo wyższe niż te w Miami. Może ze względu na to, że to NYC? Po drodze do stacji metra postanowiliśmy zajrzeć jeszcze do Targetu i TJ Maxx - kupiliśmy nieco ubrań, ale zajęło nam to strasznie dużo czasu - niemal cały dzień. :)
Wracając do domu pani Danusi zahaczyliśmy o sklep spożywczy, zjedliśmy coś i pojechaliśmy w kierunku Metropolitan Opera. Mieliśmy bilety na "Armidę" Glucka na godzinę 20.00. Po 19.00 spotkaliśmy się z Panią Danusią i we troje udaliśmy się na spektakl. Metropolitan Opera robiła duże wrażenie z zewnątrz, ale wewnątrz okazała się jeszcze lepsza. Poza niemal wszechobecnym Chagallem, doskonałą akustyką i widocznością, mieliśmy wspaniale miejsca na balkonie - scena na wprost nas (jakże wszystko to było inne od epizodu z Bawarskiej Opery w Monachium!). Rene Fleming w partii tytułowej - górna strefa stanów średnich. Ale inscenizacja powalająca.
Cały spektakl był nieco przydługi - wg mnie powinien się zacząć o 18.00. Trwałby wtedy do 22.00, a tak wyszliśmy około północy. Zaczął padać deszcz. Kto był w Nowym Jorku wie pewnie, że nie jest wcale tak łatwo dostać się metrem do domu po północy - generalnie wszystkie pociągi mają zmienione trasy tak, że nie wiadomo gdzie który jedzie. Masakra! Całe szczęście pani Danusia wiedziała, że mamy jeszcze jakiś autobus. Podjechaliśmy metrem do stacji West 4 i tam znaleźliśmy przystanek. Autobus za chwilę przyjechał. Jechaliśmy ponad 30 minut. W międzyczasie wsiadły dwie murzynki, które zachowywały się bardzo, bardzo głośno. Pomyślałem, że u nas jednak ktoś zwróciłby uwagę. Tam - cały autobus milczał. Nareszcie dojechaliśmy! Czas spać!