Samolocik Canadair był bardzo nieduży - sprawiał wrażenie takiego komara lecącego nad miastami. Dziwne to było uczucie - z giganta przesiąść się do mikrusa. W samolocie była tylko jedna stewardessa. Nie było podawane żadne jedzenie ani picie. Ja przespałem cały lot.
Wysiedliśmy w Waszyngtonie. Całe szczęście czekał już tam Franek, który przyjechał po nas samochodem. Pojechaliśmy do niego i niemal od razu poszliśmy spać.