Tego dnia wybieramy się do Sevilli znów autobusem. Niestety podroż trwa 3 godziny w jedną stronę , a więc na miejscu mamy około 6 godzin na łażenie. Po przyjeździe od razu odwiedzamy Katedrę. Być może fakt, że już widzieliśmy zapierającą dech w piersiach Mezquitę albo to, że słynny złoty ołtarz był w renowacji, katedra nieco nas rozczarowała. Liczyliśmy na oślepiający błysk trzech ton złota przywiezionego z Meksyku i Peru. Ale cóż robić. Oglądamy grobowiec Kolumba, wspinamy się na minaret (Giralda), przechadzamy się po pomarańczowym dziedzińcu, ale... jednak w Kordobie było dużo fajniej. Ulice wysadzane drzewami pomarańczowymi (nudne), wszędzie dorożki czekające na chętnych. I te tłumy ludzi!
Dajemy jednak Sevilli jeszcze jedną szansę i idziemy do Real Alcazar - czyli dawnego pałacu królewskiego. Tu też znajdują się piękne ogrody i wnętrza. Owszem, piękne, ale... Chcemy jeszcze za wszelką cenę zobaczyć Plaza De Espagna z budynkiem Parlamentu Andaluzji. Mamy mało czasu, ale docieramy na miejsce, które robi jednak na nas wrażenie. Wygląda nieco jak Wenecja z kanałem w kształcie litery D. Piękne miejsce. Ludzie na łódeczkach i zachód słońca.
Potem mamy dokładnie tyle czasu, by zjeść coś w drodze na dworzec. Około 20.45 jesteśmy z powrotem w Maladze. Planowaliśmy kupić na następny dzień bilety do słynnej Rondy, ale jesteśmy tak padnięci, że decydujemy w zamian poświęcić nazajutrz nieco czasu samej Maladze.