Po wczesnym śniadaniu idziemy na dworzec, tym razem kolejowy. Droga do Kordoby zajmuje nieco ponad godzinę. Spacerujemy wąskimi uliczkami starego miasta, mostem rzymskim, zauważany nieczynne nurie i odwiedzamy klejnot Kordoby - Mezquitę. Jest to meczet zmieniony w kościół. Jeden z niewielu, które zachowały się po Maurach na terenie Andaluzji. Sama Mezquita robi na nas ogromne wrażenie. Łuki sprawiają wrażenie nieskończoności, 823 kolumny (nie ma dwóch podobnych) przepięknie zdobiony mihrab, a do tego pomarańczowy dziedziniec z pięknym minaretem. Prawdziwe cuda!
Tuż obok Mezquity znajduje się bar z przeróżnymi tapas - oczywiście go odwiedzamy. Bierzemy sos pomidorowy z czosnkiem, tortillę (ponoć najlepszą w mieście), sałatkę z tuńczykiem, pikantne ziemniaki i piwo/wino. Generalnie jedna porcja kosztuje od 1 do 3 Euro. Więc nie jest jeszcze bardzo drogo. Jako, że knajpa jest malutka - wszyscy jej klienci wychodzą na zewnątrz i konsumują tapas na murku Mezquity. Idziemy do Alcazar De Los Reyes Catolicos. Jest to stara siedziba inkwizycji w Kordobie. Jednak teraz zachwyca głównie ogrodami. Są naprawdę piękne. Spędzamy tam sporo czasu. W końcu świeci słońce i jest cieplutko. Jakieś 20 stopni. Siedzimy wśród tui i drzew pomarańczowych...
Zostaje nam jeszcze nieco czasu do odjazdu pociągu - zatem chodzimy znów do uliczkach Juderii, dzielnicy żydowskiej. Co ciekawe niegdyś na tych terenach Żydzi pod rządami Arabów cieszyli się ogromną tolerancją. Dopiero Izabela Katolicka zmieniła ten stan rzeczy. Pijemy kawę, zaglądamy do pozostałości najstarszej synagogi. Spokojnie wracamy do Malagi.