Około 10.15 jesteśmy już w umówionym miejscu. Spotykamy Lisi, która przyjechała tu aż z... Wiednia (niecała godzina). Jest po raz pierwszy na Słowacji. Przyznała się nam, że musiała sprawdzić jaką tu mają walutę. ;) Bardzo nas to ubawiło.
Najpierw idziemy wszyscy na śniadanie i kawę. Potem robimy "walking tour" wg wskazówek Lonely Planet. Zwiedzamy zamek. Tak naprawdę w zamku nie ma wielu eksponatów, najciekawsze jest samo wejście na wieżę, skąd roztacza się wspaniały widok. Lisi pokazała nam gdzie leży Heinburg, w którym byliśmy w marcu, a gdzie są już Węgry. To niesamowite, że stolica Słowacji leży tak blisko dwóch odrębnych państw.
Wracając z zamku zatrzymujemy się jeszcze na piwo (tu już 2,5 Euro), a następnie udajemy się do gotyckiej katedry św. Marcina. Wygląda imponująco zarówno z zewnątrz, jak i w środku. Zamiast krzyża na szczycie jej wieży znajduje się korona, a to dlatego, że dużo królów węgierskich było tu koronowanych. Potem zostaje nam już niewiele czasu na zwiedzanie, nie możemy się nagadać - więc zjadamy obiad (bo kuchnia świetna) w knajpie zwanej Rycerska (haluszki!) i jedziemy z Lisi autobusem do blokowiska Pertżalka. Stamtąd o 16.32 mamy pociąg do Brueck an der Leitha, gdzie Lisi zaparkowała swój samochód. Zawozi nas na lotnisko w Wiedniu.