Dojeżdżamy do Werony. Znajdujemy nasz hotel (B&B Rigoletto) i ruszamy na miasto. Zwiedzamy Piazza Dell Erbe, katedrę, kilka kościołów i przechodzimy na drugą stronę rzeki Adygi, zjadamy pizzę i wracamy do hotelu. Chwilę odpoczywamy i ruszamy do Arena di Verona.
A tam są już tłumy. Mamy sektor D - zatem bez miejsc numerowanych. Z trudem zajmujemy niezgorsze miejsca i czekamy jeszcze około godziny na rozpoczęcie "Turandot" Pucciniego. To faktycznie niesamowite wrażenie: po pierwsze starożytny amfiteatr, po drugie księżyc nad głową, po trzecie cykady, po czwarte klasyczna inscenizacja (Kalaf nie chodzi w garniturze, a Turandot w stringach), po piąte: wykonanie jest na światowym poziomie. I jeszcze jedno, OK w Metropolitan Opera jest 3700 miejsc siedzących. Tłum! Cóż to jednak jest przy 30000 (słownie: trzydziestu tysiącach), które pomieścić może Arena?
Niestety trochę nas cztery litery rozbolały. Siedzenie na rozgrzanym marmurze przez ponad 3 godziny zrobiło swoje. Po operze wracamy do hotelu i zasypiamy.