Okazało się, że w pokoju były pluskwy. Niestety nas pogryzły. Całe szczęście przewodnik uspokaja, że nie roznoszą żadnych groźniejszych chorób. Samochód nie może zapalić - musimy go nieco popchnąć i udaje się. Na śniadanie zjadamy jajecznicę z niewielką ilością bardzo ostrej, zielonej, pysznej papryczki.
Potem bierzemy "przewodnika" i jedziemy do wioski plemienia Konso. To już jednak zupełnie coś innego niż dotychczas. Mieszkańcy w T-shirtach. Tarasowa wioska okazuje się bardzo schludna, poukładana. Z tego właśnie słynie ten region. "Uliczki" ciągną się wzdłuż murów z kamienia, które mają kilkaset lat. Dookoła nas jest mnóstwo dzieciaków. Małe niosą zawsze jeszcze mniejsze. Robimy im trochę zdjęć. Wchodzimy do jednej z zagród (20 birrów) - wygląda równie schludnie. Są kozy i kury. Wszędzie suszy się kawa - Konso parzą łupinki z liśćmi i piją ten wywar. Samo ziarno sprzedają. W centralnym punkcie wioski kilkanaście suchych pali związanych w pęk i wkopanych w ziemie. Okazuje się, że nowy pal wkopuje się co 18 lat. Każde pokolenie ma swój pal. Poza tym łatwo policzyć ile lat ma każda wioska.
Nasz przewodnik jest bardzo dobrze przygotowany - wie sporo i fajnie to potrafi przekazać. Na koniec wizyty wręcza nam ankietę "poziom satysfakcji" - wpisujemy tam, że w naszym hotelu były pluskwy. Czyli wrażenia gwarantowane. W południe ruszamy do Yabelo.