Tym razem wstajemy o 6.00, a o 6.30 wyruszamy już w kierunku Parku Narodowego Mago. Są tu i słonie i inny zwierz, ale nam zależy na Mursich. Płacimy 200 birrów za "przewodnika" i dodatkowe 50 birrów za strażnika z karabinem. Niestety, po drodze psuje się nam samochód. Mamy szczęście, że tuż za nami są nasi ulubieni Chińczycy (znów oni!). Teraz my zabieramy się z nimi, a Abey wraca naszym samochodem do Jinki, by go w tym czasie naprawić. Przecież plan jest taki, że mamy jeszcze dziś dotrzeć do Konso.
Za wejście do wioski Mursich płacimy jeszcze po 100 birrów za osobę oraz 100 birrów za parking. W wiosce istne szaleństwo - szczypią nas i ciągają za ubrania. Wszystko, żeby tylko dostać kilka birrów za zdjęcie. Zawczasu ubraliśmy koszule z długimi rękawami, by nas muchy tse-tse za bardzo nie pogryzły. Też przed bezlitosnym słońcem. Już po chwili całe koszule mamy niemal czarne od dotykania i podszczypywania przez mieszkańców wioski. Udaje się nam zrobić sporo zdjęć (każde po 3 birry za dorosłego i 1-2 birry za dziecko). Kilka z nich zrobiliśmy płacąc jedynie lusterkami i żyletkami przy wydatnej pomocy strażnika, który jechał z nami. Kupujemy 2 słynne krążki wargowe z gliny (łącznie 30 birrów) i ruszamy w drogę powrotną.
Zatrzymujemy się jeszcze na kilka zdjęć, a przy wyjeździe z Parku Narodowego płacimy jeszcze po 140 birrów za osobę za wyjazd do Mago. No, trzeba szczerze przyznać, że wiedzą tu jak zarabiać na turystach. Szczęśliwie dowiadujemy się, że nasz Abey jest już prawdopodobnie w warsztacie w Jince, bo nikt z kierowców nie widział po drodze żadnego zepsutego samochodu.
W mieście spotykamy Abey'ego i dowiadujemy się, że samochód będzie gotowy zaraz. Zjadamy lunch i ruszamy do Konso. Droga znów strasznie się dłuży. W końcu docieramy tam około 17.00 i nocujemy w Hotelu St. Mary (200 birrów/ pokój). Robimy małe pranie i kładziemy się zmęczeni spać. Wczorajsza kolacja nie daje o sobie zapomnieć.