Po powrocie do Turmi kierowca mówi nam, że dziś jest Bull Jumping Ceremony. Jest to ceremonia inicjacji. Kilkunastoletni chłopiec staje się mężczyzną. Jeśli zda tę próbę - będzie mógł kupić sobie kałasznikowa. I założyć rodzinę. Podejrzewamy, że będzie bardzo turystycznie. Trochę się ociągamy, ale w końcu się decydujemy.
Płacimy 650 birrów za wejście i przewodnika. Docieramy nad wyschnięte koryto rzeki. A tam tłum Hamerów: kobiety tańczą, dmą w trąbki, śpiewają, dzwoneczki na ich łydkach dzwonią niesamowicie, harmider nieprawdopodobny. Mężczyźni są w tym czasie malowani. Będą oni bardzo ważni za chwilę. Po jakimś czasie impreza przenosi się nieco dalej - na polanę. Tam umalowani wcześniej mężczyźni chłoszczą kobiety i dziewczęta giętkimi gałązkami. Tłum kobiet domaga się razów. Plecy kobiet spływają krwią, pokryte są wielkimi bliznami. Kobiety biegają wokół mężczyzn, podskakują i w razie potrzeby (gdy uderzenie było zbyt słabe) opluwają ich, by jeszcze bardziej rozzłościć oprawcę. A tym nie trzeba dwa razy powtarzać. Z całej siły sieką dziewczyny. Ze strony płci pięknej to oznaka oddania i poświęcenia swojego życia danemu mężczyźnie. Jednak taki mężczyzna musi brać w obronę te kobiety, które bije. Jeśli będzie trzeba. Jeśli nie będzie tego robił, bita wcześniej przez niego kobieta wypomni mu to i pokaże blizny. A on straci honor.
Na polanę przyganiane są krowy i byki. Kobiety zaczynają tańczyć wokół nich. Krowy ryczą. Chłopak, który ma się stać dziś mężczyzną będzie musiał trzykrotnie przebiec po ich grzbietach. Rozbiera się do naga i wchodzi między zwierzęta. Głaszcze je, sprawdza, czy będą mu przychylne. Następnie bydło ustawiane w szeregu, a chłopak trzykrotnie przebiega po nich. Udało się. Okrzyki radości. Starszyzna rzuca jeszcze amuletami na dobra wróżbę dla młodzika i po ceremonii. Jesteśmy bardzo pod wrażeniem. Bo było tych wszystkich białych może z 20 osób, a Hamerów może z tysiąc. A najlepsze to to, że płacąc za wejście na teren, gdzie ceremonia się odbywała można było fotografować do woli. Autochtoni nie zwracali na nas najmniejszej uwagi. Po raz pierwszy i ostatni.
Wracamy do hotelu. Znów korytem rzeki, wertepami... Zabieramy dwójkę Chińczyków, którym zepsuł się samochód po drodze. On - starszy pan, ona - typ krzykliwej nastolatki. Cała w pretensjach. Nie wiemy, czy to ojciec z córką, czy też para. Też podróżują z Sharyem i nocują w naszym hotelu. Po wlaniu wody do cysterny na dachu mamy wodę w prysznicach i możemy się opłukać chociaż z gliny i pyłu. Na kolację spaghetti. Niestety nie starczyło dla Abey'iego - więc zjada injerę z jakimś nieznanym nam sosem.