Po drodze robimy kilka zdjęć Hamerom. Docieramy na miejsce. W Dimece już spory ruch. Jednak my najpierw idziemy na lunch - zgadnijcie co jedliśmy? Tak, tak - injerę. :) Następnie z obowiązkowym przewodnikiem (150 birrów) idziemy na targ. Ten cały przewodnik nie ma w sumie żadnych kwalifikacji aby nim być, ale ma identyfikator. Wspieramy więc lokalne usługi.
Wokół niemal same Hamerki, pięknie wymalowane, z mnóstwem warkoczyków poklejonych mieszanką tłuszczu i ochry. Noszą koźle skóry i mnóstwo biżuterii. Sprzedają betel, fasolę, chilli, tytoń, czosnek... Kupujemy kilka drobiazgów: jakieś pojemniczki z tykwy oraz starą podpórkę do spania i siedzenia, który to mebelek noszą ze sobą mężczyźni Karo. Może się przydać, gdy zaczniemy odczuwać zmęczenie. Robimy nieco zdjęć z pewnej odległości (bo za darmo) i ruszamy w podróż powrotną do Turmi. Przed nami czarna chmura, z której na horyzoncie już pada deszcz. Dojeżdżamy do hotelu, bierzemy prysznic, a raczej polewamy się ciurkającą z rurki wodą i idziemy na kolację. Kładziemy się spać. Jest 20.00. Za słaba żarówka, żeby czytać. Agregat już pracuje.