Pobudka o 5.45, szybkie wstawanie i o 6.00 wsiadamy już do taksówki (500 BHT). Docieramy na lotnisko około 6.45, a tam... już jest sporo ludzi do odprawy na nasz samolot. Ustawiamy się w kolejce. Dopiero około 7.35 otwierają okienka do odprawy. Dostajemy miejsca przy wyjściu awaryjnym (super!) z dużą ilością miejsca na nogi (rzędy 29 i 30). Pijemy jeszcze na lotnisku kawę (100 BHT/osobę) i za ostatnie baty kupujemy czekoladki (170 BHT). Samolot startuje nieco opóźniony.
W trakcie lotu niebo jest niemal cały czas bezchmurne - więc mamy niesamowite widoki. Najpierw Birma, potem Bangladesz, Indie, Afganistan (lecimy dokładnie nad Kabulem), Uzbekistan, Kazachstan i Rosja. Kiedy przelatujemy nad Morzem Aralskim - zapiera nam dech w piersiach. To, co po nim zostało to pustynia. Kiedyś Stalin chciał nawodnić suche tereny dzisiejszego Kazachstanu i zmienił bieg dwóch rzek: Syr-Darii i Amu-Darii. Efektem miały być nie kończące się plantacje bawełny. Prawdziwy efekt był taki - że bawełna na krótko pokryła pustynię, a Morze Aralskie (wcześniej zasilane wodą z tych rzek) z czasem zaczynało wysychać. Od tamtej pory Morze zniknęło niemal z powierzchni Ziemi a to, co zostało - to słone wilgotne łachy. Okolica stała się jałową pustynią solną. Pestycydy, którymi zaczęto faszerować tereny rolne spłynęły do resztek wody, a ta z kolei stała się zabójcza dla ryb. Teraz ludzie mieszkający tam nie mają z czego żyć, a klimat z umiarkowanego zmienił się w kontynentalny. To oznacza, że zimą temperatury spadają tam do -50 stopni Celsjusza, a w lato osiągają nawet +50 stopni Celsjusza. Tak to Stalin budował nowy, piękny świat. Ech...
W każdym razie - widoki przepiękne: nitki gazociągów, kopalnie diamentów - takie głębokie dziury w Ziemi. Potem przeczytałem, że nad takimi kopalniami się nie lata, gdyż jest to tak ogromny otwór w Ziemi, że tworzą się nad nim prądy powietrza, które mogą wciągnąć samolot. Trochę jak wiry w wodzie. My - całe szczęście - przelatywaliśmy obok.
Wylądowaliśmy w Moskwie o czasie. Przeszliśmy do stanowiska transferu, a tam tłumy ludzi. Czekamy i czekamy. Mamy wylot o 18.35, a jest już 17.40. Okazało się, że popsuła się maszyna do prześwietlania bagażu. Panie celniczki czekały na jakiegoś swojego szefa, by powiedział im co mają robić. Bez niego nie mogły podjąć żadnej decyzji - więc nikogo nie przepuszczały. Ich szef przyszedł i kazał im robić kontrolę bagażu bez prześwietlenia. Zatem otwierały każdy z bagaży i tam macały po czym popadnie. Jednak gdyby ktoś chciał coś przewieźć - nie miałby żadnych problemów. Klęliśmy okropnie - bo trwało to strasznie długo. Jak można postawić tylko jedną maszynę przy Transferze?
W końcu przeszliśmy przez to stanowisko, znaleźliśmy naszą bramkę. Na nasz samolot czekała Ewa Szykulska (dla mało zorientowanych - Pani Jola w "Hydrozagadce" oraz jedna z "Dziewczyn do wzięcia"). Wracała do Polski razem z nami - oczywiście ona w biznesie szczelnie otulona futrem, my w ekonomicznej, zakutani w brudne polary. Ale co tam!