Po sniadaniu łapiemy dala dala do Monduli. W ścisku po 90-ciu minutach docieramy na miejsce, gdzie czekają na nas Morani i Jackson. Wprawdzie ich zielony Land Rover się zepsuł, ale z pomoca znajomego kierowcy jedziemy jeszcze 8 km do Monduli Juu. Po negocjacjach ceny (100000 TSH za 2 osoby)idziemy do kolejnych boma (zagród).
Jackson to przechrzczony na luteranizm Masaj. W trakcie całej wycieczki opowiadał nam dużo historii o Masajach, o szkołach, o kościołach i religii. Same wioski bardzo autentyczne: zasmarkane dzieci, biżuteria kobiet, skóry zwierząt jako przykrycia, paleniska, psy, kury, osły, wszędobylskie muchy. Wypadało kupić kilka drobiazgów. Nawet się nie targowaliśmy - bo nie mieliśmy serca. Po 4 godzinach wracamy przepełnionym gazikiem do Monduli. Jedzie z nami "piękny starzec" - Masaj podobny trochę do Petera O'toola. Ma niesamowite oczy. My jednak nie mamy odwagi, by zapytać, czy zgodzi się na zdjęcie.
W miasteczku dzień targowy - kupujemy jakieś przekąski od baby na targu (po 100 TSH), wstępujemy na piwo do baru i łapiemy autobus do Arushy. Straszny ścisk i dwoje nauczycieli - mężczyzna i kobieta. Oboje chcą porozmawiać z nami po angielsku.
Wieczorem sprawdzamy e-maile i idziemy do African Queen. Mała sesja zdjęciowa z Seliną ("naszą kelnerką"). W ogóle Selina wygląda dziś bardzo odświętnie. Po powrocie do hotelu chcemy zadzwonić do Twisted Palms Lodge na Zanzibarze, gdzie chcieliśmy spędzić kilka kolejnych dni. Niestety bezskutecznie. Potem pakujemy plecaki. Znów nie ma ciepłej wody. Idziemy spać.