Po śniadaniu dołączają do nas dwaj Angole. Są strasznie prostaccy, ale trudno. Robi się jednak bardzo ciasno w samochodzie. A mała nas być czwórka! Poza tym tylne okna się nie otwierają. Nie było to problemem, kiedy były 3 osoby w samochodzie. Teraz jest 5 i fajnie byłoby mieć możliwość otworzenia okna. Niestety.
Jedziemy do Seronery. Po drodze stajemy tuż przy jeziorze Manyara (z daleka widać flamingi i pelikany) oraz przy kraterze Ngorongoro. Jest olbrzymi! Potem teren się zmienia - las deszczowo-chmurowy zmienia się w sawannę, potem pustynię. Masajowie tu mieszkający są najczarniejsi z czarnych i malują twarze na biało. Dojeżdżamy do bramy wejściowej do Serengeti. Nareszcie! Zatrzymujemy się tu na lunch. Wchodzimy na górkę, z której roztacza się piękny widok na równiny Serengeti.
Kiedy wsiedliśmy znów do samochodu - ten nie może ruszyć. Coś ze skrzynią biegów. Pchają nas i zapalamy - ale to powoduje, że po drodze w ogóle się nie zatrzymujemy by obserwować zwierzęta. :( Dojeżdżamy do Seronery i najpierw jedziemy do warsztatu samochodowego. Cała naprawa zajmuje łącznie około 2 godzin. W tym czasie do warsztatu podszedł bawół a wokół skakały pawiany. Jest już na tyle późno - że to chyba wszystkie zwierzęta tego dnia. Jedziemy na kemping (nie jest w ogóle ogrodzony), rozbijamy namioty i po ciemku czekamy na kolację. Nie ma gwiazd jak w Tarangire. :( Po kempingu buszują słonie! Widzimy jednego z latarką jak przechodzi o kilka metrów od namiotów. W nocy jednak jest spokojnie.